Dzis byl dlugi dzien.
Zrobilismy ponad 160 km - postanowilismy ze bezdiemy spac na plazy juz za Ryga (zreszta ten pomysl okazal sie zgubny w skutkach, ale o tym za chwile).
Najwazniejszym wydarzeniem bowiem tego dnia bylo to, ze w koncu sie umylismy! Niedaleko Bauski (na Lotwie) zatrzymalismy sie w przyjemnym rodzinnym motelu, gdzie moglismy wziac prysznic i ugotowac sobie obiad. Nigdy nie czulam sie tak czysta jak wtedy, gdy zmylam z siebie 4 dni jazdy na rowerze!
Gospodarz poczestowal nas tez prawdziwymi 'woskowymi' plastrami pszczelimui z cieknacym miodem. Czad! (i mimo, ze pokazywal nam, jak to jesc, Piotrus i tak zjadl wosk:))
Samo Ryga niestety nie pozostawi u nas dobrych wspomien. Dojechalismy do niej w bardzo szybkim tempie, po czym, juz dosc zmeczeni, musilismy stawic czola ulewie, ktora rozpetala sie, gdy bylismy na samym srodku mostu na Dzwinie i ostatnia rzecza jaka moglismy zrobic to zatrzymac sie i wyciagnac kurtki. Gdy juz udalo sie znalezc jakis miejsce na to, aby to zrobic (na pasie robot drogowych), to przestalo padac. Za to kompletnie zgubilismy sie w obwodnicach, a napotkani ludzie co rusz pokazywali nam inne punkty, w ktorych rzekomo sie znajdowalismy. Wesoly doprawy narod:)
Raczej pozniej niz predzej, ale udalo nam sie wyjechac z miasta. Bylo juz zupelnie ciemno (a trzeba dodac, ze tu nawet o 23 ich czasu jest w miare jasno). Przejechalismy jezcze z 40 km, zeby wyjechac zupelnie za miasto i dostac sie w okolice naszej wymarzonej plazy. Bylismy dosc zmeczeni, ale wizja noclegu na piasku byla bardzo necaca. Jakiez bylo nasze rozczarowanie, gdy okazalo sie, ze do plazy prowadza jakies dziwne, piaszczyste drozki (no to akurat nie bylo dziwne:)), po ktorych trzeba prowadzic rower, ktore ani troche nie przyblizaja nas do wybrzeza. Ciagle bylo slychac wyraznie szum fal, ale samego morza nie bylo widac. Czulam sie trcohe jak w zlym snie i na serio bylam wsciekla. Do tego komary ciely niemozliwie. W koncu postanowilismy porzucic marzenia na rzecz snu i rozbic namiot, tam gdzie stalismy. Wsrod wygibasow majacych na celu odgonienie komarow, ktore ciely jak najete (slowo daje, w zyciu nie widzialamtakiej ich ilosci!), udalo nam sie jako tako rozbic namiot, do ktorego czym predzej wskoczylismy. Tak przynajmniej mielismy szanse w starciu z komarami i udalo nam sie jakos opanowac sytuacje (kazdy jednak skonczyl z krawami smugami na calym ciele). Pocieszalismy sie, ze przynajmniej nikt nam nie ukradnie nie za dokladnie przypietych rowerow, bo musialby byc samobojca, aby sie zapuzsczac w tak zakomarzone rejony!