- Jeśli ktoś by mi powiedział parę lat temu, że w ciągu trochę ponad 2 lat będę w Rijadzie 3 razy, to nigdy bym w to nie uwierzył - powiedział do mnie Rafał, gdy podchodziliśmy do lądowania w stolicy Arabii Saudyjskiej.
Sama bym zresztą w to nie uwierzyła. Przemiana tego niegdyś super zamkniętego, konserwatywnego kraju w ciągu zaledwie kilku lat jest niesamowita! Tym razem jednak, mimo, że wracaliśmy tu z wielką przyjemnością, nie planowaliśmy się skupiać na tym wielkim kraju. W planie były brakujące nam do kompletu perełki Zatoki Perskiej -
Bahrajn i
Kuwejt. Kierunki wielce zresztą ostatnio na geologu popularne (pozdrawiam serdecznie GenekTeam, którego śladami kolejny raz podróżujemy, Stocka, Ciesielki i Migot, z którą minęłyśmy się o zaledwie kilka dni!).
My akurat trafiliśmy w te strony szukając wyjazdu w miejsce w miarę budżetowe, ale jednocześnie takie, w którym jeszcze nie byliśmy. Spełnienie tych dwóch wymagań nie było takie proste!
Oto założenia naszego planu:- Autem dojechaliśmy z Krakowa do Wiednia, tam auto zostaliśmy na doskonale zorganizowanym parkingu (Panda Parking - wielka polecajka, jeśli ktoś z Was by potrzebował). Jadąc nocą trasę pokonaliśmy w 4.5 godziny.
- Z Wiednia wizzairem dostaliśmy się do Rijadu. Bilet dla pięcioosobowej rodziny kosztował przyjemne 2 tysiące złotych. Tam nocleg i regeneracja.
- Pochwalę się Wam naszym wyczynem - pięcioosobową rodzinę spakowaliśmy na 2 tygodnie do 2 małych plecaków podręcznych (tych wchodzących pod siedzenie w samolocie) oraz do nosidła. W tym mieliśmy paczkę pieluch na wyjazd :D Główną motywacją było to, że planowaliśmy się dużo przemieszczać, koniecznie więc musieliśmy jechać na lekko.
- Z Rijadu do Dammamu dostaliśmy się kolejami saudyjskimi. Serdecznie polecam. Ciekawostka: bilety można wygodnie kupić online z wyprzedzeniem, a przy rezerwacji (tak samo jak w biletach lotniczych) należy podać tytuł grzecznościowy - zwyczajowe Mr/Mrs/Miss. Tutaj jednak opcji jest więcej, m.in. Princess/Prince. Nie powiem, kusiło!
- W Dammamie nocleg i zbieranie sił na poranne poszukiwanie ubera… ale o tym co było dalej, będzie w kolejnym odcinku!
Noclegi:Korzystaliśmy głównie z Airbnb, gdzie w budżetowych cenach (200-300 zł za całą rodzinę) dało się znaleźć bardzo przyzwoite mieszkania z dwoma sypialniami. Zwłaszcza wybór opcji w Bahrajnie rozpieszczał. Jedynym wyjątkiem był Kuwejt, znacznie droższy - znaleźliśmy tam tylko jeden przyzwoity i w miarę tani hotel, a i tak płaciliśmy za noc ok. 450 zł.
Komunikacja miejska:W miastach poruszaliśmy się najczęściej taksówkami, za pośrednictwem ubera, bolta lub ich lokalnego odpowiednika, careem. Ceny bardzo przyzwoite, ciekawe opowieści kierowców (oraz ich pełne politowania komentarze wobec mojego męża mającego tylko jedną żonę) w gratisie.
W Kuwejcie korzystaliśmy też z autobusów miejskich o bardzo dobrej siatce połączeń.
Pogoda:Obawialiśmy się styczniowych chłodów i braku ogrzewania w mieszkaniach, ale poza pierwszą nocą w Rijadzie, nigdzie nie zmarzliśmy. W ciągu dnia było wspaniałe ponad 20 stopni i pełne słońce, wieczorami temperatura spadała do ok. 15 stopni, więc znośnie.
Jedzenie:Głównie żywiliśmy się lokalnym klasykiem, czyli ryżem z kurczakiem, chociaż czasem tę dietę urozmaicaliśmy wizytami w restauracjach jemeńskich (oj, po tych kulinarnych doznaniach marzy mi się bardzo wizyta w tym kraju!). Największym hitem dla naszych dzieci było jedzenie z podłogi - liczne restauracyjne dywany i poduszki były źródłem wspaniałej zabawy. Mam wrażenie, że nie zostawaliśmy wypraszani z tych restauracji tylko dlatego, że byliśmy dla reszty gości ciekawym widowiskiem :D
Podsumowując - wyjazd bardzo udany! Potrzebowaliśmy bardzo przewietrzenia głowy i nasłonecznienia. Dzieci bardzo dzielnie zniosły backpackerski charakter wyjazdu. Powoli wracamy do podróżniczej gry!