Żeby dojechać z portowego Guayaquil do górskiej Cuenci, ponoć najpiękniejszego miasta w Ekwadorze, musieliśmy przejechać przez góry
Parku Narodowego Cajas. Określany on jest jako
ekstremalnie mglisty i mokry. I była to prawda - mgła była ekstremalna. Do tego stopnia, że miejscami nie było widać kompletnie nic z tej krętej górskiej drogi - ani białych linii oddzielających pas ruchu z przeciwnej strony (inna sprawa, że miejscami po prostu ich nie było), ani miejsc, gdzie nagle asfalt znikał, ustępując miejsca dziurom i szutrowi, ani nawet tylnich świateł aut przed nami (które zdawały się mieć magiczną wręcz znajomość trasy i pędziły w tej mgle z zawrotną jak na warunki prędkością). Dobrze, że nawigacja trafnie pokazywała nadchodzące zakręty. Nie ukrywam, ja byłam totalnie przerażona, choć mój mąż ze stoickim spokojem powtarzał, że bez przesady, aż tak źle nie jest. Ale oboje oddychaliśmy z ulgą, gdy miejscami mgła ustępowała, odkrywając przed nami zapierające dech w piersiach na andyjskie
paramo (paramo, czyli wysokogórskie hale w Andach). Raz widzieliśmy też beztroskie stadko lam pasące się w pobliżu drogi.
Szczęśliwie w końcu do Cuenci dojechaliśmy bezpiecznie i już bez stresu mogliśmy cieszyć się jej urokiem. A oczekiwania mieliśmy wywindowane wysoko - Cuenca, trzecie miasto Ekwadoru, ze względu na dobrze zachowaną architekturę centrum, wąskie, kamienne uliczki, czerwone dachówki domów z okiennicami i kolonialną atmosferę zostało wpisane na listę UNESCO.
Rzeczywiście, w uliczkach Cuenci z przyjemnością można się zagubić, co rusz trafiając na kolejną urokliwą plazę (plac), kościół czy kolorowe targowisko. Doskonałym punktem orientacyjnym jest nowa
Katedra Niepokalanego Poczęcia, której błękitne kopuły (przykryte płytkami z… Czechosłowacji!) są ponoć widoczne z każdego kawałka starego miasta. Ciekawostka: w planach obie wieże katedry również miały być wyższe i domknięte kopułami, ale nie stało się to w wyniku błędu architekta - ich konstrukcja byłaby za słaba i całość by runęła. Swoją drogą, katedra jest nazywana nową, bo istnieje też katedra stara, znana także jako kościół
El Sagrario.
Wokół kościołów i na placach Cuenci rozłożyły się liczne, kolorowe i pełne tradycyjnie ubranych mieszkańców, targowiska - kwiatowe, owocowe, rękodzielnicze i z chińskim barachłem. Ale jeśli szukalibyście tam jakiejś typowej dla tego miasta pamiątki, to kupcie
kapelusz Panama. Tak właśnie - kapelusz znany na całym świecie jako panamski, tak naprawdę pochodzi z Ekwadoru. A przydomek ‚panamski’ zyskał będąc rozsławiony przez pracowników budujących kanał panamski, którzy chętnie nosili te kapelusze podczas robót. A kto nie dowierza, może zostanie przekonany argumentem, że oryginalne panamy wykonuje się z włókna rośliny
Paia Toquilla, rosnącej powyżej 3280 m.n.p.m. W Cuence znajduje się małe darmowe muzeum tych kapeluszy, połączone z dobrze zaopatrzonym sklepem - kupić tu można jeden z już gotowych kapeluszy, lub zamówić swój na wymiar.
Bardzo charakterystycznym zabytkiem Cuenci jest
el Puente Roto czyli
przerwany most. Most oryginalnie służył jako przejście przez rzekę Tomebamba. Rzeka jednak uszkodziła jego przęsła, most się w większej części zawalił i dziś jest jedynie atrakcją turystyczną, a w soboty zamienia się w targowisko sztuki.
Dla nas Cuenca była jeszcze miejscem, gdzie stało się za dość naszej wyjazdowej tradycji - Rafał odwiedził ekwadorskiego fryzjera. Efekty w galerii zdjęć :)
Czy Cuenca sprostała naszym wygórowanym oczekiwaniom? Trudno powiedzieć - na pewno była miłym dla oka przystankiem w podróży, ale wybierając najlepsze miasto Ekwadoru zdecydowanie stawiamy na Quito!