Niech podniesie rękę ten, dla kogo wizyta na
Wyspach Galapagos nie była dziecięcym marzeniem, inspirowanym a to lekturą National Geographic, a to telewizyjnymi kanałami przyrodniczymi, czy wreszcie opowieścią, że to tu Darwin opracował teorię ewolucji. Ja na pewno nie podniosę, bo wizyta na Galapagos była moim wielkim marzeniem od lat. I zgodnie z tym, że to nie marzenia się spełniają, tylko że marzenia się spełnia, zawitaliśmy tu w niedzielny, październikowy poranek. Trochę baliśmy się czy nasze nadmuchane marzeniami oczekiwania nie pękną w zderzeniu z rzeczywistością, ale wyprzedzając opowieść powiem, że ani trochę.
Galapagos jest wspaniałe.
A baliśmy się kilku rzeczy.
1. Po pierwsze czy wizyta na Galapagos z naprawdę małymi dziećmi ma sens. Miała. Chociaż oczywiście nie skorzystaliśmy ze wszystkich tutejszych atrakcji, to przez 3 dni pobytu mieliśmy co robić. A przy okazji odbyta tu lekcja przyrody była dla Róży bezcenna (panie w przedszkolu były zdumione jak po powrocie Róża opowiadała dzieciom o różnicach między iguaną lądową a morską)!
2. Po drugie, Galapagos kojarzyło nam się z luksusowymi wycieczkami i w głowach wyobrażaliśmy sobie pełne kurortów nadbrzeże. Nic z tych rzeczy. Nie wiem gdzie kryły się te luksusowe wycieczki (podejrzewam, że żyły, jadły i nocowały na luksusowych statkach, a nie na lądzie), bo Galapagos nie miało w sobie nic z kurortu, luksusu czy napuszenia. Wręcz przeciwnie, tutejsze miejscowości wyglądały nawet biedniej niż miasta na kontynencie.
3. Po trzecie, mieliśmy pewne obawy czy Galapagos nie okaże się być rezerwatem zwierząt albo wręcz zoo. Szcześliwie i ten mit szybko prysnął. 97% (!!!) powierzchni wysp to park narodowy, a reszta jest przez człowieka zagospodarowana z wrażliwością na braci mniejszych. Od pierwszego momentu było czuć, że to zwierzęta są tu u siebie. Na lotnisku, tuż przy pasie startowym pod krzakiem odpoczywały żółte iguany (tutejsze lotnisko jest ponoć pierwszym na świecie lotniskiem neutralnym w kwestii śladu węglowego - nie ma tu np. klimatyzacji, a do hali odlotów przez szeroko otwarte okna wlatują sowy), na portowych ławkach spały leniwe foki (podnosząc czasem łby i patrząc na nas jakby chciały powiedzieć
‚co się gapisz?’), żółwie słoniowe leżały i chodziły gdzie tylko chciały, włącznie z jezdniami. Jeden z nich przylazł do naszego hotelowego ogrodu, przespał się i ruszył dalej, zostawiajac po sobie tylko wymiętą trawę. Przyznam szczerze - takiej ilości zwierząt żyjących sobie przyjaźnie obok człowieka jeszcze nigdy nie widziałam.
*
Dobra, tyle zachwalania, teraz konkrety.
* na Galapagos przylecieć można tylko z Ekwadoru. Do wyboru albo Guayaquil albo Quito (z przesiadką w Guayaquil).
* Na lotnisku jest osobny punkt odprawy na Galapagos, gdzie zakupić trzeba kartę turysty (20$, Wero za darmo), a bagaże podręczne przechodzą dodatkowe sprawdzenie.
* Po przylocie trzeba uiścić bajońską opłatę za 'wstęp na teren parku narodowego', 100$ od osoby (Róża za 50$)
* W ogóle na Galapagos za wszystko są opłaty, co było chyba jedynym zgrzytem naszego tam pobytu. Wstęp na portowy pier - 1$ (a przecież tylko wchodziliśmy do łódki na wykupiony wcześniej rejs!), zejście na wyspę - 10$, przy wielu atrakcjach obowiązkowy przewodnik za 10$. Oszaleć było można.
* W październiku ’21 każdy przybywający na Galapagos musiał mieć ze sobą ważny negatywny test na covid (ten warunek nie obowiązywał w drugą stronę, przy powrocie do kraju).
* Ceny podobne jak w reszcie kraju, może odrobinę wyższe.
* Główne lotnisko znajduje się na maleńkiej wyspie Baltra, zaraz przy najludniejszej wyspie Santa Cruz (z najlepszą infrastrukturą turystyczną). Na Baltrę nie można wjechać autem lub taksówką (ciekawostka, to teren po-wojskowy, ogołocony z drzew, systematycznie odzyskiwany dla przyrody). Żeby więc wydostać się z lotniska (nawet jeśli macie zamówiony transport z hotelu!) należy: wsiąść do busika (5$), który zawozi do maleńkiej przystani i zaokrętować się na łódce (1$), która dopływa na Santa Cruz. Dopiero tam można wsiąść w umówiony transport lub taksówkę (25$ do hotelu w centrum wyspy).
* Po Galapagos wspaniale jeździło nam się rowerami - jest bardzo mały ruch kołowy, bez problemu pożyczyć można rower, nawet z dziecięcym krzesełkiem. Bardzo to polecam!
* Na inne wyspy dostać można się łódką (my byliśmy jeszcze na Isabeli, szczegóły w kolejnym wpisie). Poza Baltrą jest jeszcze lotnisko na San Cristobal (to stołeczna, choć położona nieco na uboczu i zdecydowanie nie najbardziej zaludniona wyspa).
*
SANTA CRUZNajwięcej czasu spędziliśmy na najpopularniejszej i najludniejszej wyspie,
Santa Cruz, która zwykle jest pierwszym i głównym przystankiem turystów.
Przede wszystkim polecam tutaj udać się do
Charles Darwin Research Station po bezcenną pigułkę wiedzy o Wyspach Galapagos. Centrum zwiedza się obowiązkowo z przewodnikiem (10$), ale uważam, że ma to sens - jego wartka i ciekawa opowieść o wyspach była wspaniałym wprowadzeniem do naszego pobytu. Do tego zobaczyć można stacjonujące w centrum endemiczne gatunki zwierząt.
Usłyszeliśmy o częstych erupcjach tutejszych wulkanów (raz ewakuować trzeba było wszystkich mieszkańców wyspy Isabela!) i ich wpływie na krajobraz. O tym, że stolicę Galapagos ustanowiono na uboczu, na San Cristobal, żeby było jak najbliżej kontynentu.
Poznaliśmy występujące tu główne gatunki zwierząt Wysp, a bardzo szczegółowo usłyszeliśmy o cyklu życia żółwi słoniowych, chronionych tu przez introdukowanymi przez ludzi drapieżnikami (największy zmierzony przez człowieka żółw miał 1.87 metra i ważył ponad 400 kg!). Dowiedzieliśmy się też, że wciąż odnajduje się tu nowe, nieznane wcześniej gatunki zwierząt (np. Iguanę różową odkryto dopiero w 2009 r.) lub takie, które uważano już za wymarłe.
Posłuchaliśmy o najsłynniejszych przedstawicielach żółwi - o
Harriet, żółwiu Darwina żyjącym do 2006 r. (!!!), o najaktywniejszym żółwim reproduktorze
Super Diego (spłodził ok. 800 żółwi, czym niemal w pojedynkę odbudował swój podgatunek
Chelonoidis hoodensis!), oraz o jego przeciwieństwie,
Samotnym Jurku (Lonesome George), ostatnim żyjącym żółwiu słoniowym z podgatunku
Chelonoidis abingdonii. Co ciekawe Samotnego Jurka odnaleziono przypadkiem w latach ’70 ubiegłego wieku na jednej z niezamieszkałych wysepek Galapagos. W połączeniu z tym, że jego podgatunek uważano za wymarły, stało się to niemałą sensacją, a naukowcy nie ustawali w wysiłkach, żeby skłonić Jurka do rozrodu. Podsuwano mu samice z najbliższych mu genetycznie podgatunków (a nawet w desperacji smarowano je żółwimi feromonami!), ogłoszono wysoką nagrodę za odnalezienie żółwicy tego samego podgatunku. Wszystko na nic, Jurek był odporny na wdzięki samic (dziś podejrzewa się, że gustował raczej w samcach), zmarł więc bezpotomnie w 2012 roku mając prawdopodobnie 100-130 lat i kończąc na zawsze historię podgatunku Chelonoidis abinadonii.
Chociaż, kto to wie, co jeszcze kryją w sobie Wyspy Galapagos?
Posłuchaliśmy też o tym kogo Galapagos inspirowało.
Ponoć reżyser Godzilli przebywał wcześniej na Galapagos i tytułowego potwora stworzył zainspirowany wyglądem morskiej iguany. Galapagos odwiedził też Steven Spielberg, tym razem tworząc E.T. na obraz tutejszych żółwi słoniowych.
No i dowiedzieliśmy się też jak Galapagos zainspirowało Karola Darwina - teorię ewolucji opisał na przykładzie morskiej iguany i jej różnic względem iguany lądowej. Morska iguana na potrzeby powrotu do morza ma krótszy pyszczek, aby wygodniej jeść algi, zmieniła kolor z zielonego na czarny i spowolniła akcję serca przy nurkowaniu do 3-4 uderzeń na minutę. Natura jest niesamowita!
*
Byliśmy też na kultowej
Tortuga Bay - wspaniałej, długiej i szerokiej plaży z tak drobnym piaseczkiem, że nigdy takiego nie widziałam. Zaraz obok niej jest jeszcze druga plaża,
Playa Mansa, też przepiękna.
Oprócz dzikiego piękna, Tortuga Bay wyróżnia się tym, że plażują na niej i ludzie i iguany. Aby się do niej dostać, trzeba odbyć ok. 2 km spacer piękną kamienną ścieżką wśród wulkanicznego krajobrazu, na początku którego parkowa rangerka zapoznaje turystów z tutejszymi zasadami plażowania.
1. Po pierwsze szacunek dla przyrody i nietykalność osobista zwierząt.
2. Po drugie wieszanie ubrań dozwolone tylko na specjalnie przygotowanych drewnianych patykach - plażowe mangrowce stanowią pożywienie iguan i nie wolno ich niszczyć.
3. Po trzecie, plaża jest zamykana dla ludzi o 17. O tej porze trzeba udać się albo w powrotny spacer, albo zaokrętować się na małą łódkę, która zbiera plażowych niedobitków. Po 17 Tortuga Bay staje się wyłącznym królestwem zwierząt.
*
Wybraliśmy się też do
Las Grietas, coś na kształt pęknięcia w skałach, wypełnionego wodą, w którym można pływać. Sama trasa do tego miejsca była przecudna, wśród plaż, kaktusów, solnych jezior i wulkanicznych pagórów. Gdy więc okazało się, że do samego zobaczenia Las Grietas potrzebujemy wynająć przewodnika za 10$ od osoby, bez żalu zrezygnowaliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną na jedną z mijanych plaż :)
Z miejskich atrakcji (na Santa Cruz jest jedno miasto, Puerto Ayora, ok. 11 tys. mieszkańców, oraz kilka wiosek) warto się wybrać na mały targ rybny, gdzie główną rolę odgrywają nie same ryby i rybacy, a szajka czających się na smakołyki pelikanów oraz fok. Jest też miejskie jeziorko-staw
Laguna las ninfas, moim zdaniem średnio urokliwe, otoczone za to obfitymi mangowcami.
Polecana jest też wizyta w
Rancho Primicias, rezerwacie-ogrodzie żółwi słoniowych. Ale prawdę mówiąc zupełnie nie czuliśmy potrzeby wybierania się tam. Żeby zobaczyć dziesiątki wolnych żółwi słoniowych, wystarczyło po prostu wyjść na krótki spacer z naszego hotelu położonego za miastem. Kwintesencja Galapagos.