Największy indiański targ uliczny tego typu w Ameryce Południowej - czyż to nie brzmi zachęcająco?
Cóż, dla mojego męża i starszej córki nie brzmiało, więc na
targ w Otavalo wybrałam się sama z Wero. Tu ważna uwaga - najlepiej tam pojechać w
sobotę, jest to bowiem główny dzień handlowy i targ jest wtedy w pełnym rozkwicie (chociaż ponoć w inne dni też da się tam zrobić zakupy).
Jak to zrobić?Busy do Otavalo odchodzą niemal co chwilę z terminalu
Carcelén na północy Quito. Koszt biletu to ok 3$, jedzie się mniej więcej 110 km przez ok. 2h i jak wszyscy do znudzenia powtarzają, należy bardzo uważać na swoje rzeczy, bo w busikach roi się od kieszonkowców (często w postaci wsiadających na chwilę sprzedawców mydła i powidła).
Na miejscuNa miejscu pierwsze co rzuca się w oczy to wyraźna obecność ludności rdzennej - szacuje się, że stanowi około 70% mieszkańców Otavalo i okolic. Lokalne plemię Kichwa wyraźnie manifestuje przywiązanie do tradycji. Szczególnie widać je w eleganckim i starannym ubiorze mieszkańców - białe, często haftowane koszule, u pań długie, ciemne spódnice i złota biżuteria, u panów spodnie, poncza, u obu płci warkocz, kapelusz i espadryle na nogach. Gdybym lepiej znała hiszpański, pewnie potrafiłabym odróżnić od niego często używany tu lokalny indiański dialekt kichwa.
Ale największą tradycją Kichwa jest doskonałe tkactwo. I przedsiębiorczość. W swojej branży osiągneli takie mistrzostwo, że w swoje wyroby zaopatrywali zarówno inkaskie elity, hiszpańskich kolonizatorów, a teraz licznych turystów (poza rolnictwem, tkactwo jest tutaj główną gałęzią gospodarki). Zmysł handlowy sprawił, że Kichwa w zamian za tkanie uzyskali od Inków względną autonomię, a dziś są jednym z najlepiej prosperujących indiańskich społeczności w Ameryce (tylko od kolonizatorów za wiele Kichwa nie dali rady uzyskać, ale cóż, konkwistadorzy nie byli partnerami do rozmów handlowych).
Epicentrum targu znajduje się na głównym miejskim placu,
Plaza de Ponchos, od którego odchodzą uliczki, wszystkie pełne straganów. Znajdziemy na nich dosłownie wszystko: od wzorzystych ponczo, chust, szali z wełny alpaki, ubrań, plecaków, kapeluszy, gumek do włosów i hamaków w andyjskie wzory, rękodzielnictwo biżuteryjne, przez lokalne pamiątki - puchate maskotki lamy, kolibry z papier-mâché, po smażone przekąski, plastikowy badziew z Chin i trzcinę cukrową. I pewnie masę innych rzeczy, których już nie pamietam.
Cen nie ma - trzeba się pytać i targować.
Co poza tym?Wtajemniczeni radzą, aby odwiedzić także i odbywający się nieopodal targ zwierzęcy (zaczyna się o wschodzie słońca w soboty). Polecają też pojechać do oddalonej o 7 km tajemniczej miejscowości Ilumán, słynącej z szamanów i uzdrowicieli albo przejść się spacer do wodospadu
Cascada de Peguche. Natomiast zorganizowane wycieczki zahaczają jeszcze o pobliskie malownicze górskie jezioro
Laguna de San Pablo.
Wszystkie te atrakcje odpuściłam ze względu na brak czasu (i małą wyrozumiałość dzidziusia tego dnia).
Nie wiem czy to wpływ pandemii czy czegoś innego (pisałam już poprzednio, że w październiku 2021 Ekwador dość zaangażowanie podchodził do pandemicznych obostrzeń), ale wielkość i żywotność targu mnie nie powaliła na kolana. Mimo, że przykładnie byłam w Otavalo w sobotę rano. Samo centrum, Plaza de Ponchos, miejscami świeciło pustkami.
Mimo to, wizyta na targu i tak była przyjemnym doświadczeniem. I choć zdecydowanie nie należę do zbieraczy pamiątek, to i ja wyszłam z targu z kilkoma skarbami.
Polecam więc, może w Ekwadorze covid też już minął?