Lądowanie w Asuanie było twarde. Nigdy jeszcze nie doświadczyłam takich turbulencji przy samym lądowaniu. Sytuację ratowały obłędne widoki na wijący się przez pustynię Nil i majaczące w oddali Jezioro Nasera.
Szczęśliwie tylko lądowanie było trudne - Asuan i kraina Górnego Nilu przyjęły nas serdecznie i gorąco. I to dosłownie, słupek rtęci w termometrze sięgał momentami 44 stopni!
Najlepszą decyzją, jaką mogliśmy podjąć była rezygnacja z noclegu w jednym z resortowych molochów hotelowych na rzecz spania w wiosce nubijskiej na południe od Asuanu. Czy cała wioska była super autentyczna, to trudno stwierdzić. Na pewno za to była przeuroczo kolorowa i gościnna (i niezwykle dumna z pierwszego bankomatu w okolicy, umieszczonego na ścianie szkoły)! Tak samo jak i hotelik położony nad brzegami Nilu. Gdy wieczorem o zachodzie słońca leniwie siedzieliśmy przy kolacji na plaży, nad równie leniwie płynącym Nilem, czuliśmy się jak bohaterowie jednej z przygodowych książek z dzieciństwa.
Było sielsko, malowniczo i cudownie.
*
Czy Asuan nie kojarzy Wam się z cudem techniki, jakim jest
Wielka Tama Asuańska?
Nam też, a że leży ona tuż przy lotnisku, była pierwszym miejscem, które po przylocie odwiedziliśmy.
Wysoka Tama ma długość 3.6 km, wysokość 111 metrów, grubość od 980 m (u podstawy) do 40 m na szczycie. Jedną trzecią kosztów jej budowy pokrył ZSRR, o czym przypomina wieńcząca Tamę wieża przyjaźni egipsko-radzieckiej.
Tama została wybudowana w 1970 roku, po niemal 11 latach robót.
I na zawsze zmieniła Egipt.
Po pierwsze, Nil przestał wylewać. Życie w kraju przestało się liczyć od wylewu do wylewu. Próby przewidzenia czy nadchodzi susza czy powódź przestały mieć znaczenie.
Zwiększył się obszar ziemi uprawnej.
Elektrownia wodna na tamie zaczęła pokrywać niemal połowę zapotrzebowania kraju na prąd (dziś jest to znacznie mniej). Elektryczność zaczęła docierać do wielu niezelektryfikowanych wcześniej wiosek.
Bezpośrednio za Tamą stworzono wielkie Jezioro Nasera (od nazwiska prezydenta), które jest zabezpieczeniem Egiptu na wypadek rekordowej suszy - jeśli przez 10 kolejnych lat w całej Afryce nastąpiłby brak opadów, woda w Jeziorze Nasera wystarczyłaby do zapewnienia wody dla całego Egiptu na 10 lat. Co więcej, jezioro ma charakter samooczyszczający się - „Obecne badania wskazują na zerową klasę czystości wody, co oznacza wodę bezpośrednio nadającą się do picia” (za Wikipedią).
Zmuszono do przesiedlenia ponad 100 tysięcy osób, także i w sąsiednim Sudanie.
Tama zaczęła zatrzymywać dotychczasowy nawóz egipskich pól uprawnych - żyzne namuły, co spowodowało konieczność powszechnego użycia nawozów sztucznych. Pociągnęło to za sobą znaczne zanieczyszczenie środowiska i jałowienie dotychczasowych pól uprawnych.
Tama zatrzymuje także piasek niesiony przez Nil, co z kolei powoduje zmiany na brzegach Morza Śródziemnego - w wyniku erozji barier brzegowych prawdopodobnie zaniknie rybołóstwo w przybrzeżnych słonych jeziorach.
Zalano olbrzymi obszar ponad 5000 km2, prawdopodobnie pełen niezwykłych skarbów archeologicznych.
Uruchomiono jedną z największych w historii świata międzynarodowych archeologicznych akcji ratunkowych.
Akcję zorganizowało UNESCO zaalarmowane apelami archeologów przerażonych wizją zalania bezcennych zabytków kultury Starożytnego Egiptu. Zarówno tych już znanych, jak i tych, o których moglibyśmy się nigdy nie dowiedzieć. Celem więc zostało przeniesienie zabytków odkrytych, jak i szerokie prace archeologiczne na terenach jeszcze niezbadanych.
W ruch poszło kilkadziesiąt milionów dolarów, cuda ówczesnej techniki i sztaby archeologów z wielu państw, w wyniku czego 24 największe zabytki udało się przenieść w bezpieczne miejsca lub przekazać krajom, które brały udział w misji (np. Świątynię Debod, którą dziś oglądać można w jednym z madryckich parków).
Niektóre przeniesienia były wręcz spektakularne, a zawierają także i polski akcent (o czym przeczytacie w następnym wpisie).
*
Jednym z uratowanych przeniesieniem miejsc była
Świątynia Izydy na wyspie File. Niesamowite miejsce, gdzie kult tej bogini płodności oddawano jeszcze w VI w. n.e., gdy w reszcie Egiptu na dobre panowało już chrześcijaństwo. Niejeden przybywający tu pielgrzym (i wtedy i teraz na wyspę można było dostać się tylko łódką) oddawał się z nadzieją tajemniczym rytuałom mającym zapewnić płodność i błagalnie spoglądał na złoty posąg Izydy. Nawet i rzymscy cesarze woleli z Izydą nie zadzierać i ponoć szczodrze obdarowywali tę świątynię, licząc na pomyślność zapewnioną przez magiczną moc bóstwa.
Wydawało się jednak, że nawet potęga Izydy nie jest w stanie uchronić jej przybytku.
Pierwszy koniec świata dla tej świątyni nastał w VI w., gdy chrześcijański już cesarz Justynian zakazał kultu Izydy na wyspie File. Do dziś na pierwszym pylonie prowadzącym do świątyni widać postaci ze skutymi twarzami - to najprawdopodobniej robota gorliwych chrześcijan, którzy ostro rozprawiali się z pogańskimi bóstwami. Na świątynnych kolumnach odnajdziemy też niejeden wyryty krzyż (odprawiano tu potem chrześcijańskie nabożeństwa)
.
Drugi koniec świata nadszedł na początku XX wieku. Po wybudowaniu Starej Tamy Asuańskiej (w 1902 r.) wyspa File zaczęła być okresowo zalewana. Wydawało się, że los częściowo już zalanej świątyni został przypieczętowany i będzie się ona powoli osuwać w jeszcze większą ruinę. Szczęśliwie archeologiczna akcja ratunkowa Unesco objęła i to miejsce - szczelnie świątynię ogrodzono, odpompowano wodę, ostrożnie pocięto i kawałek po kawałku przeniesiono na wyżej położoną wyspę Agilkię. Wyspę tę wcześniej odpowiednio przygotowano, zmieniając materiałami wybuchowymi jej linię brzegową tak, aby przypominała File. Nasadzono też odpowiednią roślinność, tak aby Agilkia stała się najwierniejszą sobowtórką File.
I tak świątynia się odrodziła i znów przyjmuje w swe progi pielgrzymów, tym razem co prawda kierowanych nie religijnością, a turystyczną ciekawością. Ale kto wie, może magiczna moc Izydy maczała w tym wszystkim palce?