Auckland-> Sceny z Władcy Pierścieni/Hobbita kręcone w pobliżu:* Wichrowy Czub (Port Waikato)
Do Auckland przygnała nas pogoda. Pierwotnie mieliśmy spędzić tu ostatnie dni podróży, no ale ładnie i bezdeszczowo było teraz tylko tutaj.
Auckland, mimo, że nie jest stolicą, jest największym i najważniejszym miastem NZ (i całej Polinezji!). I dla wielu przybyszów, tych ekonomicznych i tych turystycznych, pierwszym punktem styku z tym krajem.
I dobrze, bo Auckland jest miastem bardzo przyjemnym. Jest całkiem spore, przestrzenne, oczywiście bardzo bezpieczne. Bez zabytkowych fajerwerków, ale za to fantastycznie położone. Dokładnie tak jak cała Nowa Zelandia - idealny reprezentant kraju :)
Większość ciekawych miejsc Auckland związanych jest właśnie z jego położeniem, o czym za chwilę. Ale z architektonicznych highlightów wspomnieć trzeba o
Sky Tower, najwyższej wieży i budynku w kraju. Poza tym znajdziemy w Auckland głównie dzielnice biznesowe bez większego charakteru, kilka budynków pamiętających czasy wiktoriańskie i parę muzeów (np. maoryskie Auckland Art Gallery Toi o Tāmaki, Auckland War Memorial Museum, muzeum historii żeglarstwa i muzeum transportu i technologii).
Co więc sprawia, że to miasto jest fajne? Co więcej, ma szanse doczekać się wpisu na listę UNESCO?
Wulkany! Wygasłe co prawda, ale w imponującej liczbie 53.
Malowniczo otaczają one miasto, śpiąc też w licznych miejskich parkach i rekreacyjnych terenach zielonych oraz tworzą wysepki w zatoce Hauraki. Najsłynniejszym z wulkanów jest
Maungawhau vel
Mt Eden, będącym najwyższym punktem przesmyku Auckland (miasto położone jest na stosunkowo wąskim pasie lądu pomiędzy Morzem Tasmana a Pacyfikiem). Nie tak trudno zdobyć trawiasty szczyt krateru, bo mierzy on jedynie 196 metrów n.p.m. Warto to jednak zrobić, bowiem wierzchołek Mt Eden oferuje 360-stopniowe widoki na miasto i cieśninę. Jeśli się dobrze przyjrzeć widać też i olbrzymią marinę, gdzie cumuje wiele jachtów, żaglówek i łódek - to im Auckland zawdzięcza przydomek
Miasta żagli.
Jakbym się jednak nie starała, z tego wpisu wyziera wizja Auckland jako miasta biznesowego, dynamicznego, zielonego, ale... dość nudnego. Cóż, trudno mi zaprzeczyć :)
Pocieszę jednak ewentualnych odwiedzających, że Auckland stanowi fantastyczną bazę wypadową w okolicę. Do ulubionych weekendowych kierunków Aucklandczyków należy opisywana już przeze mnie
Hot Water Beach, jedna z licznych okolicznych wysepek
Rangitoto będąca kolejnym, wygasłym wulkanem (najmłodszym, powstałym ok. 600 lat temu) z przyjemnymi trasami pieszymi, oraz
plaża Piha, gdzie i my postanowiliśmy się wybrać.
Piha jest rzeczywiście bardzo piękna i dość długa! Klify, czarny piasek, trasy spacerowe oraz majestatyczna skała Lion Rock - nic dziwnego, że jest oblegana przez tłumy przybyszów (trudno tu o miejsce parkingowe!). Jest też mekką dla surferów.
Nas jednak skusiło co innego - tuż przy plaży zaczyna się las deszczowy, w którym znajduje się piękny
wodospad Kitekite. Wodospad może nie jest bardzo szeroki, ale ma imponującą wysokość 40 metrów i tworzy 3 kaskady wodne. U swoich stóp tworzy małe oczko wodne, w którym ochoczo kąpią się przybysze.
Wejście na szlak do wodospadu biegnący wzdłuż strumienia Glen Esk (trasa ma może 15-20 minut) w lesie jest pilnie strzeżone - każdy przybysz musi zdezynfekować buty. Jest to spowodowane specjalną troską o rosnące tu drzewa kauri (Agatis nowozelandzki) - parę lat temu masowo wymierały one na skutek choroby wywołanej przez patogen lęgniowca. Dla ratowania drzew zamknięto nawet szlak na jakiś czas (szczęśliwie znów jest dostępny, pod warunkiem dezynfekcji stóp, od Bożego Narodzenia 2018).
Deszczowy las, malownicze zakątki, surowa plaża i surfing - brzmi jak kwintesencja Nowej Zelandii!