Karaganhake Gorge i półwysep CoromandelChoć nie mieliśmy tego w planach, tego dnia zostaliśmy poszukiwaczami złota. I gorącej wody.
A stało się to tak:
Podróżując po NZ z namiotem braliśmy mocno pod uwagę prognozy pogody. Umówmy się, krople deszczu uderzające o ścianki namiotu brzmią fajnie tylko wtedy, gdy nie planuje się z niego wychodzić. Nasze plany, żeby z Rotoruy jechać na północ od Auckland zostały zniweczone przez pogodę. Zaczęliśmy więc szukać miejsc, gdzie miało nie padać. Wybór padł na północ, ale tę najbliższą.
Pierwszym naszym spontanicznym kierunkiem stał się wąwóz
Karaganhake. Od razu zdradzę zakończenie - tak nam się tam podobało, że nie mogę uwierzyć, że początkowo wcale nie planowaliśmy się tam pojawić. I bardzo żałuję, że nie spędziliśmy tam więcej czasu.
Wąwóz Karaganhake to wbrew pozorom wcale nie atrakcja przyrodnicza. To przemysłowe pozostałości z czasów, o których już wspominałam opisując Zachodnie Wybrzeże - Gorączki Złota.
Złoto odnaleziono nie tylko na Wyspie Południowej, ale i w Karaganhake, w rezultacie czego powstała imponująca infrastruktura wydobywcza - kopalniane korytarze, towarowa kolejka, ścieżki wykute w zboczach skał wąwozu i mostki przerzucone nad rzeczką na drugą stronę skalnego wąwozu. Dziś to wszystko jest opuszczone i częściowo pochłonięte (odzyskane?) przez zielony żywioł-las, co tylko nadaje całości tajemniczości i malowniczości. Idąc wzdłuż zardzewiałych torów kolejki przez zielone paprocie naprawdę czuliśmy się jak odkrywcy. A w ciemnych kopalnianych korytarzach czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka - symbol NZ znacznie mniej znany niż kiwi, czyli świetliki (
glowworms). Opowiem o nich zresztą więcej w jednym z kolejnych wpisów.
W kwestii zaś wąwozowych technikaliów:
- wstęp jest wolny;
- tras spacerowych jest kilka, o różnej długości, prowadzących przez rożne atrakcje. Najbardziej popularna, tzw. 'Windows walk' (którą szliśmy i my), wiodąca poprzez tunele kopalniane z 'oknami' na wąwóz rzeki Waitawheta to ok 1.5 h;
- zobaczyć można sztolnie, tory kolejki, ruiny kopalniach zabudowań i magazynów ukryte w buszu, przejść się ścieżką wzdłuż wąwozu i połazić po samym wąwozie.
Gorąco polecam!
A a propos poleceń dosłownie gorących, to naszym następnym celem była gorąca woda!
Znajdujący się w pobliżu Auckland półwysep
Coromandel jest bardzo popularnym celem weekendowych wycieczek dla mieszkańców tego największego miasta kraju. Wśród jego licznych atrakcji jedna przykuwa szczególną uwagę. To
Hot Water Beach czyli Plaża Gorącej Wody!
Na skutek położenia w strefie aktywnej sejsmicznie, na Plaży Gorącej Wody faktycznie wypluskać się można w cudownie cieplutkiej wodzie. Wystarczy wykopać dziurę w piachu wystarczająco głęboką, żeby dokopać się do wody (co jak wszyscy plażowicze zapewne wiedzą, nie nastręcza na plaży specjalnych trudności) i wystarczająco dużą, żeby w niej móc usiąść, aby móc poczuć się jak w jacuzzi. Zdobycie łopaty do kopania dziury również nie jest żadnym problemem - każdy okoliczny kemping oferuje jej wypożyczenie za drobną opłatą lub kaucją.
Ale, żeby nie było tak prosto:
Gorąca woda występuje tylko w czasie przypływu i odpływu, trzeba więc na plażę wybrać się rano albo wieczorem.
Do tego obszar ciepła jest niewielki i baaaardzo szybko zapełnia się kopiącymi amatorami ciepłych kąpieli. Szczerze mówiąc, to łatwiej zaczaić się na już wykopaną dziurę po kimś, kto już znudził się taplaniem, niż znaleźć miejsce na własne wykopaliska. Do tego im dalej od 'epicentrum’, tym woda robi się chłodniejsza!
Od samego wejścia na plażę wiadomo, gdzie owo jądro ciepła się znajduje - długa i naprawdę ładna plaża jest właściwie pusta, tylko w jednym jej miejscu na horyzoncie majaczy tłum ludzi, w kierunku którego pielgrzymują kolejni plażowicze z łopatami.
Przyznam szczerze, że po roku trzymania dystansu społecznego z niedowierzaniem patrzę na naszą swobodną zabawę w tej chmurze ludzi! Ale faktycznie, było przednio!