RotoruaSą dwa pytania, których nie unikniecie przyjeżdżając do Rotorua:
1). 'Za ile wchodzisz?'
2). 'Co tu tak śmierdzi?'
Pierwsze pytanie jest nieco zwodnicze, bowiem kierując się przydomkiem tego miasta,
Rotovegas, można spodziewać się znalezienia się stolicy nowozelandzkiego hazardu. Ci, którzy rozglądają się jednak za kasynami, będą rozczarowani -
Rotovegas rzeczywiście sugeruje podobieństwo do Las Vegas, ale jedynie w kwestii obecności licznych moteli, restauracyjek i neonów.
Drugie pytanie również najlepiej wyjaśni drugi przydomek miasta,
Miasto Siarki. Rotorua jest bowiem położona w rejonie geotermalnym (a dokładniej nawet nad jeziorem leżącym w kalderze wulkanu). Pełno tu małych gejzerów, gorących źródeł czy basenów gorącego błota. Dla przykładu: spaliśmy na polu namiotowym słynnym z 'podgrzewanych' miejsc na namioty - wzdłuż stanowisk namiotów płynął gorący strumień wody wypływającej z pobliskiego źródła. Mieliśmy też obok siebie (ogrodzony na szczęście!) 'własny' gejzer błotny. Takie cuda!
W Rotorui jest więc gorąco :)
Warto tu spróbować tradycyjnego maoryskiego dania
kai czyli mięsa i warzyw dłuuugo gotowanych na rozgrzanych kamieniach w ziemnych piecach (lub w Rotorua na parze z gorących źródeł czy podziemnych wyziewów). Ceremonia takiego pieczenia nazywa się
hangi.
Opowiadając o Rotorui (i hangi!) nie sposób nie wspomnieć o Maorysach, którzy najgęściej zamieszkują właśnie tutejsze okolice. Stanowią ok. 35% populacji Rotorui (vs ok. 8% w skali całego kraju) i chociaż kultura maoryska jest widoczna w Nowej Zelandii, tutaj znajduje się jej nieformalna stolica. Zakosztować jej można w dość komercyjnych centrach takich jak park geotermalny
Te Puia (zwanym też maoryskim Disneylandem), gdzie za spore pieniądze można w maoryskim Domu Spotkań wziąć udział w tzw.
cultural performance czyli wyreżyserowanym pokazie maoryskich tańców, śpiewów i haka (tańca wojennego). My nie przepadamy za takimi atrakcjami, więc odpuściliśmy. Natomiast ponoć, jeśli ruszy się w mniej uczęszczane okolice trafić można i na zupełnie niekomercyjne maoryskie wioski, takie jak np.
Ohinemutu.
My za to ruszyliśmy na południe od miasta, do jeszcze jednego parku geotermalnego
Wai-O-Tapu (czyli po maorysku
Święte Wody), który gorąco polecamy.
Na stosunkowo niewielkiej powierzchni (18 km kwadratowych) znajduje się niesamowite bogactwo różnokolorowych gorących źródeł, termalnych jeziorek czy gorących błot. Przez park wiedzie kilka dłuższych bądź krótszych wariantów trasy, która pozwala dotrzeć do największych atrakcji parku. Często mają one bardzo romantyczne i dobrze oddające ich charakter nazwy, takie jak 'basen z szampanem' (to z powodu licznych bąbelków), 'paleta artysty', 'diabelska kąpiel', 'ostrygowy basen', 'diabelski dom'. Trasa jest bardzo wdzięczna i ciekawa, do tego stopnia, że nawet z Różą daliśmy radę przejść całość. Warto!