Te Anau-> Najsłynniejsze szlaki w pobliżu: *
Milford Sound Track, jeden z Great Walks
*
Kepler Track, jeden z Great Walks
-> Sceny z Władcy Pierścieni kręcone w pobliżu:* Las Fangorn (Snowdon Forest)
* Martwe Bagna (Kepler Mire)
Wspominałam już, że szczęście towarzyszyło nam przez cały wyjazd, poza jednym pechowym momentem.
Z Queenstown planowaliśmy pojechać do jednego z najsłynniejszych chyba spotów turystycznych NZ, miejsca obecnego na wszelkich listach 'Nowozelandzkie Must-See' z pocztówkowymi wręcz widokami. Czyli do Milford Sound, vel Zatoki Milforda.
Niestety bardzo szybko okazało się, że będzie to niemożliwe - ulewne deszcze zerwały jedyną drogę do Zatoki i na kilka tygodni wyłączyły ze zwiedzania (liczne agencje turystyczne obiecywały za to chętnie wyprawę nad Zatokę helikopterem).
No nic, przełknęliśmy jakoś ten gorzki zawód, ustaliliśmy, że i tak na pewno do NZ wrócimy i zaczęliśmy myśleć nad alternatywnym kierunkiem.
Zdecydowaliśmy się na miejsce, którego pierwotnie nie planowaliśmy odwiedzać, a które dla mojej siostry (podróżującej do NZ parę lat wcześniej) było numerem 1 w tym kraju - na
Kepler Track.
Kepler Track to jeden z Nowozelandzkich Wielkich Szlaków ('Great Walks') położony we Fiordlandzie, olbrzymim Parku Narodowym na południu Wyspy Południowej. Szlak ma 60 km i jego przejście zajmuje 2-3 dni (albo dla biegowych rekordzistów, w 5h!). My zdecydowaliśmy się nim iść z tak małym wyprzedzeniem, że nie było szans na rezerwację jakiegokolwiek noclegu po drodze (przypominam, że na Great Walks nie wolno nocować bez wcześniej załatwionej rezerwacji). Postanowiliśmy więc przejść tylko część szlaku - zależało nam więc, żeby była ona jak najbardziej urozmaicona. Po długich dywagacjach wybraliśmy marsz północną stroną pętli.
I powiem tyle - to był doskonały wybór! Było bardzo różnorodnie, przepięknie i wystarczająco ambitnie, żebyśmy czuli sporą satysfakcję.
Co więcej, w tym momencie nie wyobrażam sobie nie odwiedzenia tego szlaku w Nowej Zelandii!
Nocowaliśmy na polu namiotowym w miasteczku
Te Anau. Żeby zmaksymalizować czas na szlaku, postanowiliśmy ominąć pierwszą część trasy (szosa z miasteczka do bram Parku Narodowego i marsz wzdłuż brzegu jeziora Te Anau) przepływając łódką ('water taxi', 25$ od osoby) z Te Anau do zatoczki
Brod Bay. Dostaliśmy informację, że ostatni kurs łódki z powrotem do Te Anau będzie o 16:30. Mieliśmy dokładnie 6 godzin.
Z Brod Bay ruszyliśmy dziarskim krokiem po doskonale przygotowanym szlaku przez las drzewiastych paproci. Ich rozmiary i intensywny kolor zrobiły na mnie wielkie wrażenie (czy też uczyliście się o nich w szkole na biologii i nie potrafiliście sobie wyobrazić jak to może wyglądać?). Im szliśmy dalej i wyżej, tym paprocie robiły się mniejsze i zaczynały ustępować miejsca brzozom i innym drzewom. W końcu zalało nas mocne światło i przekroczyliśmy linię lasu, wychodząc na połoninę. Stąd zaczynały się niesamowite widoki na pobliskie szczyty i krainę jezior u ich stóp. Było przepięknie, pachniało latem i suchą trawą.
Kilka fotek później doszliśmy do
schroniska Luxmore (1085 m.n.p.m.). Za sobą mieliśmy już ponad 8 km szybkiego marszu (z czego Rafał cały czas niósł Różę na plecach) w 2.5h, zdecydowaliśmy się więc na krótki odpoczynek. Ku naszej radości udało nam się w trawie dostrzec (i zdecydowanie usłyszeć) głośne
papugi Kea.
Szybkie przeliczenie czasu pozwoliło nam ustalić, że mocno się spiesząc uda nam się jeszcze przejść kawałek szlaku i wejść na leżącą nieopodal
Górę Luxmore (1472 m.). Tak też zrobiliśmy, absolutnie nie żałując decyzji - mimo, że na szczycie mocno wiało, to widoki były przecudne.
Potem rozpoczęliśmy odwrót, gotując jeszcze wodę na zapas przy schronisku (szlaki w parkach narodowych w NZ, to chyba jedyne miejsca w tym kraju, gdzie woda nie nadaje się do picia bez przegotowania). Tempo mieliśmy bardzo szybkie (1.5 h w dół), a szczęścia jeszcze więcej, bo z powrotem do Brod Bay dobiegliśmy w momencie gdy na pokład ostatniej łódeczki wchodzili ostatni pasażerowie. I wierzcie albo nie, zostały dokładnie 3 ostatnie wolne miejsca!
Czy żałuję, że nie zobaczyliśmy Milford Sounds? Pewnie, że tak.
Ale czy żałuję, że zamiast tego przeszliśmy kawałek Kepler Tracka? Absolutnie nie! Serdecznie polecam!