Druga połowa września to już niski sezon na Alandach. Turystów nie ma w ogóle, większość wypożyczalni rowerów jest zamknięta na głucho, spora cześć knajpek i kawiarni też zapada już w zimowy sen. A przecież jeszcze pogoda jest całkiem łaskawa, dni długie, a drzewa całkiem zielone!
Alandy to archipelag na Morzu Bałtyckim, położony niemal w połowie między Finlandią a Szwecją. I bardzo to położenie tutaj czuć - mieszkańcy to etniczni Szwedzi, mówiący po szwedzku, natomiast administracyjnie, Wyspy Alandzkie to autonomiczna część Finlandii. Jak się do tego doda dość długą zależność od Rosji (XVIII-pocz. XX wieku), to wychodzi niezła mieszanka!
Trafiłam tam przy okazji konferencji w Mariehamn, stolicy tej dumnej autonomii (trójkolorowych niebiesko-żółto-czerwonych flag z nordyckim krzyżem powiewa tu mnóstwo!). Spędziłam tam 1.5 dnia, z czego wolne miałam dwa popołudnia. Postanowiłam wykorzystać wyśmienitą pogodę (dwa słoneczne i bezdeszczowe dni pod rząd nie zdarzają się tam tak często!) i sprawdzić czy Alandy słusznie nazwane są rowerowym rajem.
Plan był dość śmiały - było już dość późno, gdy dotarłam na wyspy, a chciałam przejechać największą wyspę, Fasta Åland, i dotrzeć na jej północ, gdzie leży najwyższy szczyt,
Orrdalsklint. Określenie szczyt jest nieco na wyrost, bo ten pagórek mierzy 129 metrów. Po zejściu z promu zostawiłam pospiesznie rzeczy w hostelu i wsiadłam na rower wypożyczony za 15 euro w jedynej niezamkniętej na zimę wypożyczalni. Przyznam szczerze, że powątpiewałam w możliwość realizacji mojego planu, wystraszona radami usłyszanymi od właścicielki hostelu i załogi informacji turystycznej.
Po pierwsze ciemno robiło się przed 20, a rower nie miał lampek. Plus na Alandach odradza się jazdę po ciemku, bo... na drogach królują wyskakujące znienacka jelenie! Google co prawda twierdził, że mogę trasę na Orrdalsklint pokonać w niecałe 2.5h, co przy założeniu, że szybko wejdę na szczyt wydawało się do zrobienia w 5h. Natomiast wszyscy moi rozmówcy twierdzili, że to dość optymistyczna prognoza.
Po drugie sam Orrdalsklint nie tak łatwo... znaleźć! Samorząd jest w konflikcie z właścicielem terenu, a więc trasa nie jest w żaden sposób oznakowana. No nic, ruszyłam z podejściem, że zobaczymy jak będzie - zawsze przecież mogę zawrócić.
Ale wszystko udało się nadspodziewanie dobrze!
Alandy to naprawdę raj dla rowerzystów - jest sporo ścieżek rowerowych albo spokojnych szos, będących alternatywą dla dróg szybkiego ruchu (których, swoją drogą, za wiele na Alandach nie ma). Ruch samochodowy poza stolicą jest minimalny, a ukształtowanie terenu nie dostarcza zbyt wielkich rowerowych wyzwań. Dodając do tego malowniczy krajobraz i relatywnie niewielkie odległości między atrakcjami, to naprawdę można się Alandami rowerowo zachwycić!
Jechało się więc cudownie i w okolicach Orrdalsklintu byłam już po trochę ponad 2 godzinach. Końcówka trasy prowadziła po wyboistej leśnej drodze, ale jechało się po niej całkiem wygodnie. Zostawiłam rower w krzakach i ruszyłam na poszukiwanie ścieżki na szczyt.
Faktycznie, pan z tourist info miał rację - znalezienie jej nie jest zbyt intuicyjne. Początkowo ją przegapiłam, biorąc na ujście jakiegoś wyschniętego strumyka. Ale na szczęście dzięki mapce z maps.me udało mi się ją zlokalizować. Droga na sam szczyt wiedzie po dość stromych skałkach, ale za to nie jest zbyt długa (to w końcu tylko 129 metrów wysokości!).
Przyznam, gdy stanęłam na samym szczycie, to czułam się wspaniale! Do tego widoki na okoliczne wysepki były bardzo ładne, a otaczająca mnie absolutna cisza bardzo kojąca. Na szczycie znajduje się stara, drewniana wieża widokowa, miejsce na ognisko oraz chata-szopa, służąca w czasie wojny za punkt obserwacji lotniczej.
Powrót był już znacznie szybszy - chwilę po 19-stej byłam już z powrotem w Mariehamn. Na liczniku miałam ponad 75 km i olbrzymie uczucie satysfakcji! Dodam tylko, że nogi mnie tak bolały, że następnego dnia na zwiedzanie średniowiecznego zamku
Kastelholm wybrałam się już autobusem!
Na koniec dodam kilka praktycznych informacji:
* Prom z Turku przybija na przystani w Mariehamn, natomiast prom powrotny (odchodzący w środku nocy) przybija do przystani w Långnäs na wyspie Lumparland. Prawdopodobnie chodzi o to, że tam nie ma konieczności wpływania w wąską zatokę, co w nocy nie jest zbyt komfortowe dla tak dużego statku. Nie jest to intuicyjne i sama początkowo nie zwróciłam uwagi na bilecie na inną, napisaną drobnym druczkiem nazwę przystani. Szczęśliwie dowiedziałam się o tym na tyle wcześnie, że byłam jeszcze w stanie zamówić nocną taksówkę (16 euro).
* Na Alandach działa sieć autobusów. Niestety jeżdżą one bardzo rzadko - co godzinę albo półtorej - i wcześnie przestają kursować. Bilet kosztuje 3 euro.