Sprawy zawodowe dwa razy w niewielkim odstępie przywiały nas do Izraela.
Na pierwszy wyjazd pojechaliśmy we trójkę, w nadzwyczajnie wtedy ciepłym listopadzie. Rafał miał wygłosić prezentację na jednej z telawiwskich konferencji, we wtorek 12.11. Tego dnia, z samego ranka, gdy leniwie leżeliśmy sobie jeszcze we trójkę rano w łóżku, przyszła wiadomość o niemal 200 rakietach wystrzelonych z Palestyny w Izrael. Część z nich były rakietami dalekiego zasięgu, wystrzelonymi w stronę Tel Awiwu. Był to odwet za zabicie jednego z palestyńskich generałów, Bahy Abu al-Ata. Mimo bardzo skutecznego systemu ochrony antyrakietowej
'Żelazna Kopuła', który powstrzymał 90% rakiet, niestety kilkudziesięciu cywilów zostało rannych.W kraju, który poniekąd przyzwyczajony jest do niepokoju, mimo wszystko zapanował stan wyjątkowy, pierwszy tak poważny od Wojny w Zatoce Perskiej. Południe Izraela zostało zamknięte, a w Tel Awiwie zarządzono zakaz zgromadzeń publicznych, zamknięto szkoły i uniwersytety, a obywateli poproszono o pozostanie w domach, o ile nie wykonują prac krytycznych dla funkcjonowania państwa. Naturalnie odwołano też niestety konferencję Rafała.
O ile faktycznie poranek wydawał się zastać Tel Awiw w znieruchomieniu, to wraz z upływem dnia, strach zdecydowanie znikał, a ludzie coraz bardziej radośnie wylegali na ulice. Jak chodzi o zamknięcie lokali, to wydawało nam się dość losowe - połowa była zamknięta przez cały dzień, połowa otwarta. Podobnie było z fryzjerami ;)
*
W Izraelu spędziliśmy większą część długiego listopadowego weekendu, odwiedzając nieznane nam do tej pory miejsca - przepiękne, mistyczne Safed, centrum ruchu kabalistycznego oraz Wzgórza Golan, terytorium sporne z Syrią.
Nie bylibyśmy też sobą, gdybyśmy nie spróbowali zdobyć najwyższego szczytu Izraela. Tutaj oczywiście mieliśmy sporą zagwozdkę - czy zdobywać najwyższy szczyt
de jure, czyli górę
Meron, czy też najwyższy szczyt
de facto - górę Hermon, leżącą na terytorium okupowanych Wzgórz Golan. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na opcję pierwszą, głównie ze względu na nieuregulowany status Wzgórz Golan (wg ONZ to w dalszym ciągu terytorium Syrii), fakt, że najwyższy punkt zajęty przez Izrael leży na bocznym wierzchołku tej góry, Mitze Hashlagim (2222 m.), zamkniętym dla odwiedzających jako teren wojskowy oraz to, że bez auta byłoby nam się tam bardzo trudno dostać (i wrócić na czas na konferencję).
*
Na podbój góry Meron ruszyliśmy z Safed, podjeżdżając autobusem do wioski
Meron, leżącej na południowy-wschód od szczytu. Liczyliśmy na to, że uda nam się znaleźć stamtąd jakiś szlak wiodący na szczyt - niestety wszystkie opisy w internecie zakładały wejście od północno-zachodniej strony, często po prostu z parkingu leżącego tuż pod szczytem.
Tutaj kolejny raz w sukurs przyszła nam aplikacja maps.me (która może na trasach samochodowych sprawdza się tak sobie, ale za to ma zaznaczone chyba wszystkie możliwe ścieżki w terenie!), pokazująca małą dróżkę, zaczynającą się za ostatnią linią domów wioski. Musieliśmy trochę nadłożyć drogi, żeby do niej dojść i uwierzcie, miny mieliśmy niewesołe, gdy okazało się, że wejście jest zamknięte zasiekami z drutu kolczastego...
Okazało się na szczęście przy bliższych oględzinach, że ta instalacja zostawia jednak wąskie przejście, przez które udało się nam przecisnąć. Tuż za zasiekami zaczynała się typowa górska ścieżka. Ku naszej uciesze okazało się, że co jakiś czas oznakowana jest nawet biało-czerwonym szlakiem - wyglądało to na całkiem legalny szlak ;) Co więcej, zasieki pojawiały się na tej drodze jeszcze nie raz, zawsze zostawiając przejście - uspokoiło nas to już całkiem, to najwyraźniej miały odstraszać zwierzęta, a nie ludzi ;)
Natomiast faktycznie na szlaku przez 1.5 godziny nie spotkaliśmy żywej duszy. A szkoda, bo droga wiła się przez okoliczne wzgórza i co jakiś czas prezentowała naprawdę ładne widoki. Cała ta cisza i spokój uleciały dosłownie w jednej chwili, gdy zbliżyliśmy się już do szczytu, a raczej parkingu u jego podnóży. Z podjeżdżających i parkujących do chwilę wycieczkowych autobusów wydobywały się tłumy ludzi, którzy wesoło ruszali w stronę punktu widokowego pod szczytem. Niestety na samym wierzchołku nie można legalnie postawić nogi - okupuje go baza militarna.
Nie ukrywam, że ta podszczytowa okolica nie przypadła nam do gustu, więc cyknąwszy kilka zdjęć czym prędzej wróciliśmy na nasz pusty szlak w dół. Znów nie spotkaliśmy nikogo i szło się świetnie. Na dole bylibyśmy super szybko, gdyby nie to, że ja przejęłam nosidło z Różą ze względu na mocny ból pleców Rafała. Co tu dużo mówić, zejście z 2.5 latką na plecach, nawet z nie-aż-tak-wysokiego Meron było wyzwaniem dla mojej krzepy ;)