Ten rodzaj wpisu - kulinarny, zwykle zwiastuje koniec podróży, tutaj jednak wyjątkowo pojawi się wcześniej. A okazją do jego popełnienia była nasza wizyta w Kobe, mieście, które słynie z najlepszej wołowiny na świecie.
Słyszeliście pewnie te wszystkie opowieści o szczęśliwych, masowanych i pojonych piwem krowach, którym puszcza się muzykę Mozarta? Ten zwyczaj właśnie ponoć wywodzi się z japońskiego Kobe.
Nie jestem co prawda pewna, czy rzeczywiście tutejsze słynne czarne krowy faktycznie są aż tak rozpieszczane, z pewnością za to wołowina z Kobe słynie ze swojej delikatności i niezrównanego smaku. Oczywiście chroni ją znak towarowy, który mocno zaostrza kryteria uznania wołowiny za wołowinę Kobe - od miejsca urodzenia, i dorastania byczka (oczywiście w prefekturze Hyōgo, gdzie leży Kobe) i przejścia przez jedną z konkretnych rzeźni, po bardzo wyśrubowane warunki, które musi spełniać samo mięso, np. współczynnik 'marmurkowatości' czyli przecinania mięsa żyłkami tłuszczu. Do tego istnieje limit, który jako Kobe pozwala zakwalifikować jedynie 3000 krów. To oczywiście tłumaczy horrendalne ceny mięsa. Co ciekawe, do 2012 roku wołowina Kobe nie była eksportowana poza Japonię!
Co tu dużo mówić - nie mogliśmy sobie odmówić spróbowania Kobe w Kobe. Zwłaszcza, że nie tylko wspaniały posiłek, ale i sposób jego przygotowania jest wielkim przeżyciem - goście siedzą przy stole, który zaopatrzony jest w płytę grzewczą, na której kucharz wysmaża steka na ich oczach. Nasze dziecko postanowiło ulepszyć naszą wizytę jeszcze bardziej i po prostu ją całą przespało, dzięki czemu mogliśmy rozkoszować się stekiem w spokoju!
Zresztą, zobaczcie na filmiku sami :)
*
Przyznam, że strasznie tęsknimy za japońską kuchnią. Za codziennymi, pożywnymi ramenami, za sushi (zarówno w formie obrotowego bufetu, jak i prostej, taniej rolki kupionej na śniadanie w supermarkecie), za wspaniałymi rybami, szaszłykami z ulicznych straganów, mięsem w sosie teriyaki, dziwnymi deserami o smaku czerwonej fasoli i za słodyczami na bazie herbaty matcha. Nawet za tandetnymi plastikowymi odlewami dań, które kuszą przechodniów przed każdą szanującą się restauracją. Mamy tyle powodów, żeby do Japonii wrócić, ale nie ukrywam, że jedzenie jest jednym z najsilniejszych motywatorów!