Wizyta w Japonii jest niezaliczona bez popatrzenia, choćby z oddali, na majestatyczną sylwetkę jej najwyższej góry, Fudżi.
Jej często ośnieżony, wyjątkowo zgrabny wierzchołek (w końcu to aktywny wulkan) od wieków był przedmiotem czci, miejscem pielgrzymek i stanowił inspirację dla artystów wszelakiej maści. Nie wierzę, że jest tu ktokolwiek, kto nie widział nigdy obrazu lub zdjęcia Fudżi (najlepiej z kwitnącą wiśnią na pierwszym planie).
My również nie oparliśmy się urokowi tej góry.
Ja niestety musiałam zadowolić się spoglądaniem na nią spod podnóży - 3776 metry n.p.m. to za wysoko, aby wybrać się tam z maleńkim niemowlakiem, a moja całodzienna wyprawa bez Róży nie wchodziła w grę ze względu na częste jeszcze wtedy karmienie piersią. No cóż, co się odwlecze, to nie uciecze :)
Naszą reprezentację stanowił więc Rafał. To jak mu poszło zdobywanie Fudżi (a mi zmaganie się z trudami macierzyństwa) zobaczycie w kolejnym odcinku filmiku. Zapraszamy!