Weekendowy wrześniowy wypad do Kopenhagi miał spełniać dwie funkcje - być ostatnim sprawdzianem podróżniczych sił małej Róży przed dłuższą i dalszą wyprawą, oraz miłą okazją do świętowania naszej kolejnej rocznicy.
Pobyt w tym mieście zaczęliśmy od dwóch jego symboli - Wolnego Miasta Christianii i pomnika Małej Syrenki.
*
Christiania to nieco kontrowersyjne państwo w państwie. Założona została na wyspie Christianshavn (powstałej po osuszeniu tego terenu przez króla Christiana IV - ciekawe skąd jej nazwa?:)), przez grupę hipisów, który osiedlili się w starych barakach duńskich koszar w 1971 roku. Młodzi idealiści ogłosili wtedy założenie niezależnej od Danii republiki, odmówili też wejścia do Unii Europejskiej 2 lata później (gdy do Unii wstępowała Dania). W założeniu Christiania miała być Wolnym Miastem, gdzie obywatele sami o sobie stanowią, są wolni i wszyscy są równi. Obowiązuje tu więc własne prawo i nieco innymi niż gdzie indziej nakazami i zakazami. M.in. nie wolno robić tam zdjęć (co oczywiście uszanowaliśmy - w galerii zobaczycie tylko baśniową bramę wejściową), jeździć autami, kraść, używać broni czy ciężkich narkotyków. Nie powinno się tu też biegać (kojarzy się to ze złodziejami albo policją). Za to te lżejsze narkotyki są w powszechnym użyciu i sprzedaży. Mieszkańcy tej mini republiki są też mocno na bakier z płaceniem podatków czy respektowaniem duńskiego prawa budowlanego. Wygląda na to, że mimo podejmowania prób uporządkowania sytuacji w tej anarchistycznej dzielnicy, Dania jednak patrzy na to wszystko z pobłażaniem, a Christiania stała się w między czasie hipisowskim symbolem i miejscem wielu wydarzeń kultury alternatywnej. Chociaż trzeba przyznać, że specyficzna sytuacja prawna tej dzielnicy oprócz idealistów, przyciągnęła także i rozmaitych drobnych przestępców, prostytutki i narkomanów.
Przyznam szczerze, że mimo tego, że to miejsce ze swoją atmosferą było dla nas fascynujące, to niestety wydaje się nieco być turystyczną wydmuszką. Liczne budki ostentacyjnie sprzedające marihuanę i inne substancje na słynnej
Pusher Street (
Ulicy Dilerów) robiły wrażenie nastawionych raczej na zbicie szybkiego zysku niż wspieranie wolnościowego ducha. Ale może po prostu trzeba by było w Christianii spędzić więcej czasu i naprawdę zagłębić się w jej zaułki, żeby naprawdę docenić to miejsce. I odnaleźć hipisowskie ideały przyświecające jej założycielom.
*
Mała Syrenka, wpatrzona w wody kopenhaskiego portu prezentuje zgoła inne oblicze tego miasta, to delikatniejsze, romantyczne i bardziej staroświeckie. Wymyślona przez najsłynniejszego chyba Duna, Hansa Christiana Andersena, swój kształt zawdzięcza innemu duńskiemu kreatorowi, Carlowi Jacobsenowi, właścicielowi browaru Carlsberg. Bezpośrednią jednak inspiracją dla pomysłu był balet
Mała Syrenka, a dla kształtów balerina Ellen Price. Tancerka co prawda nie chciała się ponoć rozebrać dla dobra modelingu, rzeźbiarz więc, Edward Eriksen, nadał syrence od szyi w dół kształty własnej żony, ukończywszy rzeźbę w 1913 roku. Kopenhaska Mała Syrenka, kobieto-ryba, tak jak i w powieści, tak i na pomniku jest hybrydą :)
Jest to atrakcja, której nikt przybywający do Kopenhagi chyba nie pomija. Kłębią się tu tłumy turystów chyba o każdej porze dnia. Mimo to, ten symbol duńskiej stolicy zaliczony został w poczet najbardziej rozczarowujących atrakcji turystycznych.
Nie wiem czy to rozczarowanie czy też przeciwnie, status symbolu sprawia, że biedna Syrenka nieustannie pada ofiarą wandalizmu. Odrąbywano jej różne części ciała (które czasem zwracano, a czasem nie), ubierano, zamalowywano farbą czy też próbowano nawet wysadzić w powietrze! Spis aktów wandalizmu wobec biednej Syrenki znaleźć można na
wikipedii.
Jak widać, Syrenka budzi mieszane uczucia - są tacy, którzy ją uwielbiają i obdarzają kwiatami, są tacy, którzy traktują jak żelazny punkt wycieczki i miejsce, w którym koniecznie trzeba zrobić sobie zdjęcie, są obojętni i są rozczarowani. No i, jak na zdjęciach widać, są też tacy, którzy po prostu przesypiają całą wizytę u jej stóp :)