Do Podgoricy wracaliśmy nocnym autobusem, pnącym się po krętych, cudnych, śnieżnych górskich drogach.
W czarnogórskiej stolicy byliśmy o 2 w nocy i chcieliśmy od razu wsiąść w auto i ruszyć w stronę domu. Nasz plan popsuł jednak rozładowany akumulator...
Mimo niespotykanej serdeczności Czarnogórców napotkanych nocą (chyba z 20 osób starało się nam pomóc!), problemu nie udało nam się naprawić do 6 rano. Gdy przerażeni wizją pozostania w Czarnogórze i naprawy nieruszającego z miejsca auta, zaczęliśmy łapać doła, nagle pojawił się jeden z napotkanych wcześniej mężczyzn. Ten kochany człowiek zrobił w środku nocy trasę z Podgoricy do Żabljaka, gdzie mieszka, po to, żeby wrócić do nas ze sprzętem i pomóc wystartować auto. Dawno nie spotkaliśmy się z taką serdecznością!
Dzięki niemu w końcu wracamy do domu!
*
Ale gdy nocą wegetowaliśmy na stacji benzynowej ze słabymi perspektywami na szybkie ruszenie dalej, wspominaliśmy albańsko-kosowską kuchnię. I to nam poprawiało humor!
Bo kto by się nie uśmiechnął na myśl o doskonałych mięsach: aromatycznym
cevapcici, drobnym
qifte (to małe kotleciki z mięsa mielonego), gęstym gulaszu,
pleskjavicy, zapiekanych kotletach czy szaszłykach i kebabach. Grillowanych, pieczonych, podanych solo, w pomidorowym sosie czy w towarzystwie sałatki
szopskiej.
Tutaj kocha się mięso (a już zwłaszcza baraninę i jagnięcinę).
Kto by z sentymentem nie wspominał wszechobecnego, ciepłego
burka w wersji mięsnej, albo szpinakowo-serowej, albo cebulowej. Albo malutkich
qifci czyli zapiekanych kulek z ryżu z jajkiem, miętą i pieprzem. Albo nadziewanej, aromatycznej papryki. I łatwo dostępnych wszędzie oliwek. Jedzonych najlepiej w towarzystwie cudownych, białych serów.
Albo tradycyjnej, ciepłej zupy, przypominającej nasz swojski krupnik.
A propos zup, przewodnik podaje, że tradycyjnie na śniadanie je się tu zupę gotowaną na owczej głowie. Ale my się nigdzie na nią nie natknęliśmy.
W środku nocy z rozmarzeniem myśli się też o mocnej kawie, nawet o cappuccino, które Kosowarzy serwowali nam zwykle z bitą śmietaną. Tradycyjną, ziołową herbatą też by się nie pogardziło. Ani jogurtem z koziego mleka,
ajranem czy mlecznym
kajmakiem.
Nocne czekanie sprzyja też wspominaniu kosowskiego wina
Vranac i
Stone Castle z jednej z najstarszych na Bałkanach winnic, albo piwa Tirana, Korcza czy Peja, od miast, w których są warzone. Inne dominujące w regionie alkohole to oczywiście bałkańska
rakija (typowo robiona winogron, ale bywają też śliwkowe albo morwowe) oraz
konjak Skanderbeu.
A ze słodkości, to poza znaną nam dobrze
baklawą, zachwycił nas
oshaf czyli tradycyjny deser z owczego sera i fig. Oraz
revani ciastko z kaszy mannej.
Oj, mieliśmy o czym rozmyślać na tej nocnej stacji.