Macie też tak czasem, że obiecujecie sobie pojechać w jakieś miejsce, a mimo, że bardzo chcecie, z odwiedzin ciągle nic nie wychodzi?
Ja tak miałam z wyjazdem do
Seattle, gdzie mieszkają moi przyjaciele (pozdrawiam i polecam geobloga
lorien). Tyle razy zdążyłam być w Stanach, ale zawsze coś stało na przeszkodzie, żeby wybrać się na zachodnie wybrzeże - a to delegacja była zorganizowana na ostatnią chwilę i nie dało się kupić biletu z wyprzedzeniem, a to trwała bardzo krótko, a to było zbyt dużo pracy.
Ostatnim razem powiedziałam sobie więc, że to naprawdę teraz albo nigdy! No i oczywiście kiedy wreszcie w listopadowy piątkowy wieczór wylądowałam w pięknym Seattle, żałowałam, że tak późno :)
Miałam szczęście, bo miałam lokalnych przewodników, którzy miasto znają jak własną kieszeń i najlepiej potrafili podpowiedzieć co warto zobaczyć, a na co szkoda czasu.
Gdybyście więc chcieli skorzystać z tych rekomendacji, to...
zacznijmy od tego, że Seattle kawą stoiNie wiem czy przyczyną popularności tego napoju jest to, że Seattle jest jednym z miast o najbardziej ponurej pogodzie w Stanach czy też może wyrafinowany gust mieszkańców, a może ich otwartość na nowe smaki, ale niezależnie od powodu, konsumuje się tu więcej kawy niż w jakimkolwiek innym amerykańskim mieście. A kawa jest tu świetna (wierzcie lub nie wierzcie, ale nawet na Wikipedii jest osobny wpis o
kawie w Seattle!). Oprócz całej masy specjalistycznych kawiarni, palarni kawy, działa tu oczywiście masa sieciówek. Stąd pochodzi też Starbucks, a pod jego pierwszą kawiarnią (ciągle utrzymaną w oldskulowym stylu) przy Pike Place Market do dziś ustawiają się tłumy.
wybierzcie się do jednego z dwóch największych symboli Seattle - Pike Place MarketMożna lubić takie miejsca lub nie, ale Pike Public Market zobaczyć trzeba. Ta super zatłoczona hala targowa z początku XX w. (dokładnie z 1907 r. - to jeden z najstarszych tego typu wciąż działających marketów w Stanach) jest otwarta codziennie i oferuje na sprzedaż chyba wszystko co możliwe. Od warzyw i owoców, przez świeżuteńkie owoce morza i ryby po lokalnie wyrabiane pamiątki. Co bardziej przedsiębiorczy sprzedawcy robią przy swoim stoisku prawdziwe show byle tylko zachęcić kupujących.
A tego, kogo zmęczy zgiełk może zejść schodkami w dół i przejść się wzdłuż kolejnych, mniej już zatłoczonych stoisk na niższym poziomie. Albo podejść tuż obok, aby zobaczyć
gumową ścianę (i wbrew pozorom nie chodzi o ścianę wykonaną z gumy, a... oblepioną gumami do żucia!).
jeśli o symbolach mowa - wjedźcie na Space Needle Chyba najbardziej charakterystyczny budynek Seattle, w pełni zasługujący na swoją nazwę. Cienka, wysoka igła z futurystycznym spodkiem na szczycie (aż nie chce się wierzyć, że ma już 55 lat!) robi wrażenie i jest jednym z najwyższych budynków miasta (ma 184 metry). Super szybkie windy zawiozą Was na górę w kilka sekund, a tam czekają na Was cudowne widoki na miasto, 360 stopni panoramy i luksusowa restauracja.
a jeśli macie ochotę na widok na miasto z innej perspektywya zwłaszcza takiej, na której widać samą Space Needle, wybierzcie się na
Queen Anne Hill. Dzielnica ta znana jest z pięknych domów budowanych przez pierwszych bogaczy w mieście, 25-ciu parków i cudownych widoków na resztę miasta, które zawdzięcza temu, że leży na najwyższym wzgórzu miasta. Po pocztówkowe zdjęcia z panoramą Seattle wybierzcie się do
Kerry Park!
pamiętajcie, że Seattle i okolice to kolebka grunge'u z lat '80 i '90To stąd pochodzi Nirvana, Pearl Jam, Alice in Chains czy Soundgarden (ukuto nawet termin
'Wielkiej Czwórki z Seattle') oraz wiele innych. Region ten, wcześniej mocno izolowany jak chodzi o świat muzyczny, wręcz eksplodował alternatywnymi wtedy zespołami grającymi muzykę o brudnym brzmieniu, gardzącymi komercją i krzykliwością. Nie dziwi więc, że to właśnie tu Paul Allen (jeden z założycieli Microsoftu), ulokował
MoPOP czyli Muzeum Pop Kultury (wcześniej zwane EMP Museum czyli Experience Music Project Museum). Już sama ciekawa bryła muzeum (projektu Franka Gehry'ego, a jakże!) zdradza, że i środek nie będzie banalny. I rzeczywiście można tutaj obejrzeć rozmaite interaktywne (naprawdę interaktywne!) wystawy (od poświęconych horrorowi, fantastyce, science fiction po gry wideo albo autentyczne kostiumy filmowe), założyć rockowy zespół i nagrać singiel (co prawda z playbacku, ale zawsze!), czy wrócić do czasów Hendrixa i Nirvany za sprawą imponujących zbiorów pamiątek po nich. Odbywają się tu też liczne warsztaty, konkursy czy festiwale. Pop kultura ciągle żywa!
jeśli jesteście spragnieni sztuki w bardziej tradycyjnym wydaniuto możecie woleć muzeum-galerię szkła
Chihuly Garden and Glass. Podziwiać tam można kolorowe szklane wytwory wyobraźni artysty Dale'a Chihuly'ego, w często niesamowitych aranżacjach: na suficie, podświetlone w totalnie ciemnym pomieszczeniu czy też w ogrodzie, wśród roślin. Uczta dla oczu.
a jeśli chcielibyście zobaczyć Seattle z innej perspektywyto wybierzcie się na
rejs po zatoce. Ten, na który my się wybraliśmy trwał ok. godziny, pod czas której charyzmatyczny przewodnik z humorem opisywał mijane przez nas najbardziej charakterystyczne punkty miasta. Od
waterfrontu, wieżowców (Seattle to nie tylko Space Needle!:)) po doki i industrialne zabudowania portowe. Udało nam się zobaczyć także opalające się w słońcu lwy morskie!
spróbujcie dostrzec Mt RainerTa góra, przy dobrej pogodzie widoczna niemal zewsząd to prawdziwy symbol miasta. Ale właśnie - przy dobrej pogodzie. Mt Rainer, jak na prawdziwą gwiazdę przystało ma swoje humory i nie zawsze się pokazuje zza chmur. Gdy już całkiem straciłam nadzieję na jej ujrzenie, nagle, już w drodze powrotnej na lotnisko, pokazała się w całej krasie.
Wizyta w Seattle zaliczona!
*
To tylko kilka z rekomendacji. Można by wymieniać jeszcze długo (zresztą, po więcej inspiracji zapraszam właśnie na geobloga
lorien. No bo przecież warto przejechać się monorailem, warto zaszyć w którejś ze świetnych knajpek z jedzeniem z całego świata, albo po prostu dać się zmoczyć deszczowi. Bo prawdziwy mieszkaniec Seattle nigdy przenigdy nie używa parasola. Takie rzeczy są dobre najwyżej dla turystów!