Czy jest coś smutniejszego niż poniesienie największego poświęcenia, które okazało się być niepotrzebne?
Taka właśnie jest historia symbolu Mauritiusa, dumnej skały
Le Morne.
Smutna.
Historia Mauritiusa zaczyna się gdzieś w mrokach XVII wieku, wraz z jego kolonizacją przez kolejnych osadników. Przynosili oni swoje zwyczaje, kulturę, język, ale i zwozili tutaj niewolników z rozmaitych stron. Kolonizatorzy się zmieniali (Holendrzy, Francuzi, Brytyjczycy), niewolnictwo i ciężka praca (zwłaszcza na plantacjach trzciny cukrowej) pozostawało niezmienne.
Gdzieś na początku XIX wieku grupa niewolników postanowiła zawalczyć o lepszy los. Zbiegli z plantacji i ukryli się na południu wyspy, na niesamowitym, skalistym półwyspie z potężną granią górującą nad okolicą. Skała mająca 556 m.n.p.m. niemal dosłownie wyłaniająca się z oceanu, stanowiła doskonały punkt widokowy i obserwacyjny.
Podobno przez kilka lat naprawdę funkcjonowała tam mini niewolnicza osada, schowana i odizolowana od świata. Aż do 1835 roku, gdy Brytyjczycy postanowili znieść niewolnictwo. Władze wyspy wysłały wojsko, aby rozniosło wszędzie nowe zarządzenie, a żołnierze zapuścili się także i w okolice Le Morne i kryjówki niewolników.
Tutaj historia staje się mniej spójna, ale najwyraźniej żołnierze w jakiś sposób dowiedzieli się o ukrywających się uciekinierach, postanowili więc udać się do ich osady i także i im zanieść dobrą wiadomość o upragnionej wolności.
Niestety, niewolnicy spostrzegłwszy z daleka nadciągających żołnierzy, byli przekonani, że ich kryjówka została odkryta, a żołdacy nadchodzą, aby ponownie ich schwytać. Część z nich, z rozpaczy rzuciła się ze skały, wybierając śmierć zamiast niewoli.
Nie wiedząc o tym, że od kilku dni byli już prawdziwie wolni.
*
Historia jest przejmująca, nie dziw więc, że sama charakterystyczna góra została z tego powodu wpisana na listę UNESCO w 2008 roku. Sama skała swoją nazwę,
Le Morne (czyli 'ponura') zawdzięcza właśnie tej historii.
Chociaż prawdę mówiąc, poza nazwą, to dzisiaj mało co w okolicy jest ponure i przypomina o tragicznych losach pierwszych mieszkańców tego półwyspu. Atmosfera jest raczej sielska - wśród najpiękniejszych plaż rozsiane są ekskluzywne hotele i ośrodki wypoczynkowe.
Na samą górę można wejść (z czego, ku mojemu złamanemu sercu musiałam zrezygnować), a podobno z góry rozciąga się wspaniały widok. Dostrzec można nawet rafy okalające wyspę. Do tego wędruje się przez pierwotny maurytyjski las, jedyne miejsce, gdzie na wyspie rośnie narodowy kwiat Mauritiusa
boucle d'oreille ('kolczyk'). Cóż, do górskich wędrówek jeszcze przecież wrócę (już niedługo!).
Góra jest bardzo kapryśna i przy nas niemal cały czas ukrywała się za chmurami, zdjęć mam niestety tylko kilka. Dużo większe wrażenie zresztą robi ona od strony morza i powietrza, spójrzcie tylko sami:
Le MorneLe MorneNiby pocztówkowy symbol wyspy, ale gdy zna się całą historię, to zupełnie inaczej patrzy się na te widoki. Zupełnie tak samo jest z całym Mauritiusem.