Mówcie co chcecie, ale nie ma nic lepszego po całym dniu zwiedzania niż usiąść w ammańskiej, ulicznej knajpce i zamówić
falafel i
hummus. Popijać gorącą,
słodką herbatą z dodatkiem szałwii (jak słowo daję, w Krakowie do herbaty nie dodam ani szczypty cukru, ale tutaj on jakoś idealnie pasuje!) i słuchać odgłosów buzującej ammańskiej ulicy.
To proste danie można sobie urozmaicić soczystymi warzywami, szczyptą pikantnej
harissy, doskonałym
baba ganoush (czyli pastą z bakłażana), lekką sałatką
tabulleh i zagryzać świeżym, pachnącym chlebem
pita, ale nawet bez tych dodatków będzie tak samo dobre.
Prostota górą!
*
'No mensaf in Boland? Uuuu!'- taksówkarz patrzył na nas z widocznym współczuciem i wyglądał jakby nie mógł sobie wyobrazić nic gorszego. Temat jedzenia wyraźnie go interesował (a jego postura to tylko potwierdzała), ożywił się więc od razu gdy tylko usłyszał nas wymieniających nazwy jordańskich potraw.
Do Polski bez mensafu nigdy by się nie przeniósł.
Trochę się z niego podśmiechiwaliśmy, ale przyznam, że gdy potem, już w Ammanie spróbowaliśmy tego dania, to absolutnie przestaliśmy mu się dziwić. Połączenie doskonale miękkiej i świeżej baraniny z aromatyzowanym ryżem nie może nie zachwycać!
*
'What you want?' - co chwilę pytał kelner z Wadi Musa, bardzo podekscytowany naszą obecnością. Skakał koło nas, podając nam menu, włączając gazową, ogrzewającą lampę i zamykając drzwi do swojej mikroskopijnej kawiarenki, żeby drogocenne ciepło broń Boże nie uciekało (a z nim i jego goście!).
'Kawy? Herbaty? Może spróbujecie maklouby? Jest już gotowa! Gotowa i naprawdę bardzo bardzo dobra! Dużo ryżu i mięsa! Wszyscy kochają makloubę! Jestem z Syrii, też jemy tam makloubę. Wszyscy kochają makloubę!'I chociaż maklouby sprówaliśmy dopiero później, to zdecydowanie potwierdziła ona jego słowa. Maklouby nie da się nie kochać!
*
'Musimy poczekać na wszystkich gości. Wszyscy muszą to zobaczyć!' - nasz gospodarz z beduińskiego obozu na pustyni Wadi Rum stał nad miejscem, gdzie jeszcze niedawno było palenisko zrobione w głębokiej dziurze w ziemi, niczym mistrz ceremonii, i czekał na to aż zbierze się jego widownia.
W końcu, gdy wszyscy się zebrali dookoła, usatysfakcjonowany zdjął pokrywkę (skąd ona się tam wzięła skoro jeszcze niedawno była tu dziura w ziemi i ogień?), a naszym oczom ukazała się żeliwna kratka z równo ułożonymi kawałkami grillowanego mięsa. Wszyscy byliśmy już tak koszmarnie głodni, że wśród publiki rozszedł się jęk zachwytu.
Ale to nie był koniec! Beduin sprawnym ruchem metalowego drąga podniósł kratkę, a my ujrzeliśmy, że miała ona w sumie trzy piętra - jedno z mięsem, jedno z grillowanymi ziemniakami i ostatnie z pyszną, grillowaną cebulą. Oto właśnie
zerb, jedzenie ludzi pustyni!
*
'Jak robicie hummus? Macie jakąś specjalną maszynę? Ja robię w domu, ale nigdy mi nie wychodzi taki kremowy!' - Rafał dorwał właściciela malutkiej humusiarni w Azraq i niecierpliwie dopytywał. Zresztą trafił swój na swego. Starszy Jordańczyk z zadowoleniem zaczął opowiadać łamanym angielskim o tajnych składnikach dwóch podstawowych dań, które serwowała jego mikroskopijna knajpka: hummusu i falafela.
Chwilę później Rafał zniknął z nim w kuchni na zapleczu i podziwiał prosty proces przygotowania tych nieskomplikowanych potraw. Gdy wrócił, oczy mu się świeciły:
'Wiecie ile oni tego hummusu mają przygotowanego w lodówce? Zresztą, teraz już wszystko wiem, wiem dokładnie jak go przygotować!! Musimy tylko kupić taką maszynę do domu!'.
Właściciel knajpki też nie krył zadowolenia:
'Stałem się nauczycielem!!' - opowiadał zadowolony.
*
Zimny, pozbawiony wody i nieprzyjemny hostel w Petrze miał jedną, jedyną zaletę. Śniadanie. Typowy beduiński zestaw śniadaniowy złożony jest ze świeżego chleba, ogórków, chałwy, białego sera, pysznego hummusu, jajek na twardo, dżemu z fig, miodu,
zaataru (czyli przyprawy z suszonego tymianku) i dużo rozgrzewającej, aromatycznej herbaty.
Tak można zaczynać dzień!
*
To tylko kilka historyjek z Jordanii z kulinariami w tle.
Każdy z Was na pewno będzie miał wiele własnych smacznych wspomnień, jeśli tylko skusi się na te specjały, albo kilka innych, niewymienionych przeze mnie jeszcze smakołyków, takich jak
arais czyli mielone baranie mięso w tostowanej picie albo
shish tawouq (wrap z dobrze doprawionym, grillowanym kurczakiem).
Nie można też nie wspomnieć o wspaniałych bliskowschodnich słodkościach:
muhallabayya (coś w stylu mlecznego ryżowego puddingu), lepiącej się od syropu
baklawy albo smażonej na głębokim tłuszczu serowej
kunafy.
Włochy czy Francja mogą się przy jordańskiej kuchni schować!