Dziś jest rocznica naszego ślubu, nie mogliśmy jej więc uczcić lepiej niż szybką i miłą wycieczką!
Miał być wymarzony od dawna Zamość, ale jako, że tam deszczowo, wybór padł na czeski Ołomuniec. Wczesna niedzielna pobudka, kawa do ręki i przewodniki czytane w samochodzie - kocham to!
*
Morawski
Ołomuniec to jedno z tych miast, które wciąż żyje minioną chwałą i znaczeniem. Gdy się o nim czyta, uderza to jak wiele jest odniesień do historii i bycia stolicą Moraw w stosunku do opisu tego co dzieje się tutaj dziś.
A dziś Ołomuniec, lecząc rany po stołecznej detronizacji na rzecz Brna, stał się po prostu jednym z tych niewielkich, czeskich miasteczek, które zachwycają zachowaną dawną architekturą, atmosferą i urokiem. A ja ślady nostalgii za melodią wielkościowej przeszłości widziałam tam w nazwach ołomunieckich kawiarni - Aida, Mahler, Opera...
*
Ołomuniec w niedzielę rano jest cichy i jeszcze pogrążony we śnie.
O tym, że noc była długa i udana świadczą wypchane po brzegi duże kosze na śmieci, stojące przed zamkniętymi już/jeszcze klubami. Powietrze jest chłodne i rześkie, nieśmiało zaczyna się przebijać zapach świeżo parzonej kawy z nielicznych otwartych kawiarni.
Mimo, że o tej porze marzymy właśnie o tym napoju, to trzeba przyznać, że na Starówce królują raczej piwne knajpki i to one są częściej o tej godzinie otwarte!
Cóż, co kraj to obyczaj.
Starówka jest zresztą zaskakująco spora, jak na tak niewielkie miasto. Jest doskonale utrzymana - kamieniczki są odnowione, wyglądają na świeżo pomalowane, brukowane chodniki są czyściutkie i wolne od aut, a witryny sklepowe prezentują rozmaity, codzienny asortyment (też macie wrażenie, że ostatnio krakowskie Stare Miasto to tylko kawiarnie, knajpy, butiki i banki?).
Całość wygląda jak udany sen urbanisty!
Zanim decydujemy się gdzie wypić tę wymarzoną kawę, szwendamy się po sporym rynku,
Horní náměstí, podziwiając zgrabny ratusz i wpisaną na listę UNESCO barokową
Kolumnę Trójcy Przenajświętszej.
Przy kawie i ciastku Rafał przypomina sobie, że jako dziecko widział w Ołomuńcu pomnik wielkiego żółwia, chciałby więc go zobaczyć jeszcze raz. W przewodniku o ołomunieckim żółwiu nie ma nic, postanawiamy go więc odnaleźć sami.
Sprawdzamy na małym rynku
Dolní náměstí, dawnym miejscu targowym. Żółwia nie ma, ale podziwiamy
Kościół Kapucynów i
Kolumnę Mariacką, postawioną tu jako dziękczynienie po zakończonej epidemii dżumy w XVIII w.
Z nadzieją udajemy się na ruchliwy
Plac Republiki, ale znów pudło, naszego gada tu nie ma. Rafał jest przekonany, że w takim razie musi być w okolicach
Katedry św. Wacława. Nie poszczęściło nam się i tam, podziwiamy więc tylko neogotycką katedrę na próżno szukając pozostałości po pierwotnej romańskiej budowli. Czytamy o miejskim bohaterze
św. Janie Sarkandrze, spoglądamy na dawny
Pałac Przemyślidów, będący tak naprawdę Pałacem Biskupim (to ponoć jedyna siedziba biskupia w Europie Centralnej, która jest otwarta dla zwiedzających).
Sprawdzamy jeszcze malowniczy park przy miejskim potoku, poniżej murów. Żółwia nie ma.
Okolice
kościoła św. Michała,
kaplicy św. Jana Sarkandra i
kościoła św. Maurycego z imponującymi organami (mamy szczęście - ktoś ćwiczy przed koncertem!) i wieżą, też nie przyniosły kresu naszym poszukiwaniom. Nie ukrywam już, że historyjka Rafała mi się nie klei i sugeruję, że może żółw rezyduje w innym mieście, ale mój towarzysz upiera się, że pamięta dobrze.
Mimo to, przejrzeliśmy całe stare miasto, ale po żółwiu ani śladu.
Poddajemy się, bo czas nagli i czeka nas jeszcze droga do domu. A do tego będąc w Ołomuńcu musimy przecież spróbować tutejszego specjału -
Olomoucké tvarůžky. Robi się je z lokalnego sera zmieszanego z mlekiem, suszonego kilka dni i na koniec obmytego w serwatce. Uformowane w małe okrągłe placki, zasmaża i podaje jako przekąskę do piwa. Z sosem czosnkowym i czeskim browarem smakują wyśmienicie!
Podczas gdy ja raczyłam się złotym trunkiem, biedny kierowca kontynuował tym razem wirtualne już poszukiwania żółwia przy lemoniadzie. Nie muszę chyba mówić jak bardzo był szczęśliwy, gdy okazało się, że jego pamięć nie szwankuje i żółw w Ołomuńcu jest! Do tego w liczbie czterech i to na samiuśkim Rynku Głównym!
Trochę nie wierząc w to jak mogliśmy go nie zauważyć, zawróciliśmy czym prędzej i faktycznie ujrzeliśmy ołomunieckiego żółwia na własne oczy!
Dowód naszego poszukiwawczego sukcesu załączam wśród zdjęć z Ołomuńca i życząc Wam dobrego wieczoru, wracam do świętowania!