To nie ten sam kraj, co ten, który 5 lat temu zostawił nam mieszane uczucia i zawiedzione oczekiwania.
Wtedy przekraczaliśmy zakurzoną południową granicę w asyście nachalnych taksówkarzy i opryskliwych kierowców marszrutek, a
teraz wylądowaliśmy na czyściutkim, jasnym lotnisku, gdzie celnicy sprawdzając paszporty wręczali nam butelki naprawdę niezłego gruzińskiego wina na przywitanie!
Ledwo wyszliśmy z terminala, a zostaliśmy poinformowani dobrą angielszczyzną, że możemy u mówiącej po polsku obsługi kupić bilety na szybki transfer do stolicy wprost pod bar o wdzięcznej nazwie 'Warszawa'.
Zresztą tanie loty Wizzaira to chyba turystyczny sukces Gruzji. Samolot był pełny Polaków, którzy wracali do tego kraju po raz drugi, trzeci czwarty...
Dziś Tbilisi pachniało powodzią i błotem. Przecież jeszcze 3 dni temu nie wierzyliśmy własnym oczom oglądając zdjęcia zwierzaków, które zwiały z tutejszego zoo
link. Teraz w centrum, poza zapachem niesionym czasem przez wiatr i błotnego koloru rzeki Mtkwari nie było żadnych śladów po wielkiej wodzie.
Przyjemnie było zobaczyć to miasto jeszcze raz. Zjeść chaczapuri (z przyjemnością odkrywając, że nikt nas na nic nie chce naciąć!), odwiedzić dostojną Katedrę Sioni, przejść się po przeszklonym moście nad rzeką, z którego miejscowi dalej sobie niewybrednie żartują i powłóczyć się po mniej reprezentacyjnych uliczkach starego miasta. Z których zresztą zniknęły hordy natrętnych żebraków, którzy nękali nas 5 lat temu. Mijaliśmy odrestaurowane fasady budynków odnowione drewniane balkony, mnogość uroczych knajpek i wiele placów budowy. Wygląda jakby budowało się tu na potęgę. Króluje co prawda pomieszanie styli i misz-masz (w jednym miejscu znajdziemy tu lawendowe pola, futurystyczny most, neonową restaurację i stare kamieniczki z uroczymi drewnianymi balkonami tle!).
Zresztą zrobiło się tu bardzo turystycznie, ale w taki pozytywny, przemyślany sposób - ceny może trochę skoczyły, ale oferowany w zamian za to serwis jest na najwyższym poziomie. Jakoś w ogóle to miasto wyładniało, uporządkowało się i jakieś takie wydało nam się bardziej przyjazne. No i przede wszystkim cappuccino to już nie kawa 3in1 w nierozmieszanym dobrze proszku, a pyszna lavazza ze spienionym mlekiem.
To naprawdę nie ten sam kraj.
Chodziliśmy więc po tym Tbilisi tacy zadziwieni i zaskoczeni, co chwilę zauważając kolejne zmiany. Na lepsze!
Aż dotarliśmy wreszcie do starego dobrego dworca autobusowego Ortachala, gdzie nie zmieniło się chyba kompletnie nic. Ten sam chaos i kurz, a i facet w okienku biletowym chciał nam sprzedać bilety drożej o 5 GEL.
No więc wreszcie mogliśmy odetchnąć z ulgą ludzi, których oczekiwania zostały zaspokojone - odnaleźliśmy kawałek tej Gruzji, której się spodziewaliśmy;)
W końcu możemy ruszyć w podróż!