Do tej pory zastanawiam się czy etiopska kuchnia w tej wersji najbardziej autentycznej - jedzonej rękami, zgarbionej na malutkich krzesełkach, w niezbyt sterylnej restauracyjce przy drodze, wśród pyłu i gorąca - czy gdziekolwiek indziej mogłaby tak dobrze smakować?
Albo raczej - czy gdziekolwiek indziej smakowałaby nam w ogóle?
Im dłużej o tym myślę, tym większe mam wątpliwości, że w ogóle kiedykolwiek jeszcze tknęłabym
indżery, która wtedy tak nam smakowała! To etiopskie płaskie i gąbczaste pieczywo jest zrobione ze sfermentowanego zboża
teffu i właśnie dzięki temu składnikowi ma bardzo specyficzny smak, taki typu
'kochasz albo nienawidzisz'. Indżerę podaje się do wszystkiego (najczęściej jako 'talerz', którego kawałki się urywa ręką, koniecznie prawą!! i zjada z resztą posiłku) i jest absolutną podstawą etiopskich smaków. To dookoła niej, dosłownie i w przenośni, kręci się cały etiopski kulinarny świat.
*
W Etiopii posiłki mają swój stały rytm. Najbardziej czuć to było podczas podróży autobusem, gdy zawsze śniadanie, lancz i wieczorny posiłek musiały odbyć się o tej samej porze, choćby się waliło i paliło.
Zaczynając tradycyjnie, od
śniadania, ok. 8:30, na etiopskim stole moglibyśmy znaleźć:
*
enkulal tips czyli coś w stylu jajecznicy ze sporą ilością zielonych, ostrych papryczek oraz, w dni wolne od postu (czyli inne niż środa i piątek), kawałków mięsa;
*
indżerę fir fir, czyli kawałki indżery namoczone w sosie wat, jedzonych z... indżerą;
*
ful czyli pikantną pastę z fasoli i masła;
* w Hararze: chleb
malewa czyli coś w stylu płaskiego naleśnika, w towarzystwie miodu i masła (rzeczywiście dość podobne śniadanie do tych, które jedliśmy w Maroku);
* rozmaite
omlety albo
kanapkę z jajkiem czyli właśnie bułę z omletem;
* nieco pączkowate wypieki (mniej słodkie, za to też smażone na głębokim tłuszczu);
* etiopski hotelowy standard obejmuje natomiast białe pieczywo, masło orzechowe/marmoladę, małe, 'perłowe' jajko i banana;
Późniejsze posiłki, czyli lancz (obowiązkowo koło 12) i wieczorny obiad, w głównej mierze składają się z połączenia indżery i mięsa (lub warzyw w dni postne), zwykle z dodatkiem ostrych przypraw:
*
kitfo, czyli nasze numer jeden! Doskonale doprawione mielone mięso w towarzystwie indżery i ew. pasty z ciecierzycy albo kapusty. Warto pamiętać, że Etiopczycy zwykle jedzą kitfo w postaci surowej, dlatego koniecznie trzeba poprosić w restauracji o ugotowaną wersję tego dania;
*
tibs czyli grillowane/smażone kawałki mięsa;
* wersja postna czyli indżera z
sosem pomidorowym/guacamole albo
shuro czyli pasta z ciecierzycy;
* przeróżne rodzaje gulaszów (oczywiście na indżerze), czyli
wat: Doro-wat (kurczak), Yebeg-wat (baranina) itd.;
Co ciekawe, kurczak był zwykle najdroższym mięsem w menu. Zdecydowanie najpopularniejsza była wołowina. Często też jada się baraninę i koźlinę, czasem ryby, natomiast wieprzowiny praktycznie w ogóle.
Ze względu na okupację włoską, w Etiopii bardzo zadomowiły się flagowe włoskie dania, czyli
spaghetti i
pizza. Oczywiście różnią się nieco od tych dań, których spróbowalibyśmy we Włoszech;)
Makaron dostaniemy praktycznie tylko w dwóch wersjach: z sosem pomidorowym albo mięsnym (zwykle mocno przyprawionym). Natomiast pizza stała się w Etiopii przedziwnym tworem, bo zdarza się, że zawiera dosłownie wszystko (mięso, tuńczyka, kukurydzę, jajko, marchewkę...).
Kluczem do niezwykłego smaku tutejszych potraw jest bogactwo przypraw (zwykle bardzo ostrych, co w tym klimacie jest chyba koniecznością). Do najsłynniejszych zalicza się czerwoną, paprykową
berberę albo podobną jej, aczkolwiek ostrzejszą
mitmitę. Do potraw dodaje się też często
shiro, pochodzące ze zmielonej ciecierzycy albo
korerimę czyli przyprawę z kardamonu.
A co gdy głód chwyci nas nagle? Wtedy najpewniej skusimy się na:
* smażone na głębokim tłuszczu malutkie
placuszki ziemniaczane z Hararu;
* proste
biszkoptowe ciasto, dostępne chyba w każdej kawiarni;
*
trzcinę cukrową - szaleństwo trzciny cukrowej da się odczuć zwłaszcza w podróży, gdy do autobusów wsiadają ludzie zaopatrzeni w olbrzymie pęki trzciny cukrowej, którą żują godzinami. No, chyba, że akurat raczą się
czatem.
* prażone ziarna jęczmienia albo kukurydzy.
Trzeba pamiętać też, że Etiopia to kraj wspaniałych owoców, które rosną tam przez cały rok. Banany, papaje, mango, ananasy, awokado, arbuzy, kumkwat, guanabana (vel Flaszowiec miękkociernisty:))... a wszystko to pieczołowicie i pięknie poukładane na prostych straganach. Albo za grosze wyciskane prosto do szklanek!
Nic dziwnego, że przejeżdżając przez wsie, autobusy zatrzymują się, aby podróżni mogli kupić od miejscowych najlepsze owoce, zerwane prosto z drzew. Raj.
Ale gdyby owocowy deser nam nie wystarczył (co chyba w Etiopii rzadko się zdarzy;)), w Hararze znajdziemy odpowiedź na nasze potrzeby. Sprzedaje się tu bowiem na stoiskach ulicznych pyszne
naleśniki z twarogiem i orzechami, obficie polane słodkim syropem.
Gdy jesteśmy spragnieni, posiłek popijamy etiopskim
piwem: flagowym St. George, Meta premium, Amber (chłopaki mówią, że smakuje jak słaby Pilzner) albo Hakim, jeśli akurat jesteśmy w muzułmańskim (sic!) Hararze. Piwo rzeczywiście pije się tu wszędzie. Nawet w dzikim Omo robi się je z ziaren sorgo.
Z kolei z Haharu pochodzi malt
Harar Sofi czyli bezalkoholowy napój ze słodu, doskonale gaszący pragnienie.
Są też oczywiście etiopskie wina, np.
Gouder. Zamawiając, zwykle zostaniemy zapytani czy chcemy lokalne czy na to eksport i radzę wybrać to drugie (choć niestety jeszcze nie są to zbyt dobre wina).
Jeśli jednak chcecie napić się czegoś typowo etiopskiego, to z pewnością będzie to
tedż. Jest to alkoholowy napój/wino ze sfermentowanego miodu. Powstaje w kilka dni i naprawdę jest pyszny, orzeźwiający i słodkawy. Nie dajcie się jednak zwieść, to prawdziwy killer - jest bardzo mocno alkoholowy, czego kompletnie po słodkim smaku nie czuć. Byliśmy mocno zdziwieni naszym chwiejnym chodem po drugiej butelce;)
Z napojów bezalkoholowych, to oczywiście króluje tu woda. Warto zwrócić uwagę, że nawet Etiopczycy w najbiedniejszych rejonach nie piją nieprzegotowanej wody. Natomiast butelkowana woda w sklepach posiada dodatkowe, plastikowe zabezpieczenie, aby dać pewność, że na pewno nie była otwierana.
Rano w kawiarniach dostać też można słodką herbatę (co dziwne, w godzinach wieczornych w restauracjach nie dostaniemy już nic ciepłego do picia!). Zastanawialiśmy się też długo do czego służą spore i naprawdę dobrze wyglądające ekspresy do kawy, które znajdują się w prawie każdej, lepszej kawiarni. W końcu kawę raczej pije się tu parzoną tradycyjnie. Otóż służy on albo do podawania
espresso macchiato, które mocno się tu zadomowiło po pobycie Włochów, albo do... spieniania herbaty! Naprawdę, herbatę podaje się tu z obowiązkową pianką;)
No a co z kawą?
Nie można absolutnie zapomnieć o tym najbardziej etiopskim napoju. Podawana na każdym rogu, w obskurnej przydomowej knajpce, składającej się z dwóch krzesełek i paleniska po ekskluzywną kawiarnię w hotelu Hilton.
Prawdziwa kawa po etiopsku jest długo parzona w tradycyjnym dzbanku, a jej aromat często wzbogaca gałązka dobrze nam znanej
ruty (zwanej tutaj
zdrowiem Adama) włożonej do filiżanki. Często do kawy podaje się też...
popkorn!
Nawet samo podanie kawy jest ważne. Zwykle nawet tacka z dzbankiem i filiżankami była udekorowana kwiatami!
Trudno się nie zakochać;)
*
Tym sposobem żegnam się już z Etiopią. Czy tam wrócę, tego nie wiem, choć myślę, że nieprędko.
Ale do wspomnień i zdjęć na pewno będę wracać z przyjemnością.
A tymczasem, do przeczytania już niedługo!