Wyjątkowo wpis dedykowany słoweńskiej kuchni pojawi się nieco wcześniej niż pod sam koniec podróży. Tym razem jednak kulinaria są ściśle związane z jednym konkretnym miejscem...
*
Początki tej historii sięgają bardzo zamierzchłych czasów. Europą trząsł sam Karol Wielki, a krańce jego państwa sięgały hen, aż i za ziemie dzisiejszej Słowenii. Ten łaskawy władca, zapewne lubujący się w winnym trunku, wydał edykt, w którym zezwolił winiarzom na bezpośrednią sprzedaż swoich wyrobów, nie obciążając ich podatkami. Później rzecz jasna, zwyczaj się nieco zatarł, ale na długie wieki echa tej podatkowej wolności zostały w pamięci niektórych mieszkańców dawnego imperium.
W nieco odmienionej wersji prawo to odświeżono na słoweńskich ziemiach za panowania cesarzy austriackich. Cesarz zagwarantował winiarzom prawo do nieopodatkowanej sprzedaży swoich wyrobów (głównie wina i przekąsek - serów i wędlin) przez wybrane 8 dni w roku. Od tego ośmiodniowego okresu pochodzi też nazwa tego cudownego zwyczaju -
osmica.
Osmica żywo jest celebrowana do dziś w Słowenii. Istenieje nawet oficjalna strona internetowa poświęcona temu zwyczajowi
osmice (niestety tylko po słoweńsku, ale sporo da się zrozumieć;)), gdzie na bieżąco uzupełniane są informacje o aktualnie otwartych gospodarstwach i ich lokalizacjach. Warto o tym pamiętać podczas odwiedzin w Słowenii.
My wybraliśmy się do gospodarstwa w pobliżu wybrzeża i Izoli, które akurat otwierało swoje podwoje z okazji Osmicy. Niech za dalszą relację przemówi to, że wychodząc z gospodarstwa cały bagażnik załadowaliśmy zakupionymi tam butelkami wina!
*
Jeśli o
winie zresztą mowa, to fani białej wersji tego trunku koniecznie w Słowenii muszą spróbować wina z
Haloze (okolice Ptuja), natomiast w czerwonych prym wiedzie wino
Teran z Krasu oraz wina właśnie z winnic Istrii.
Nie samym winem jednak żyje człowiek - słoweńska kuchnia oferuje także sporo bezalkoholowych rozkoszy dla podniebienia! Warto tu nadmienić, że to chyba niezwykłe położenie tego kraju - na styku kultur słowiańskich, germańskich i włoskiej, sprawiło, że każdy znajdzie w tutejszych kulinariach coś dla siebie;)
Bez wątpienia bardzo słowiańskim wkładem w słoweńską kuchnię są wszelakie zupy - znajdziemy tu zwłaszcza znany nam dobrze rosół albo
jotę czyli miks kapuśniku i fasolowej (ze znaczącym mięsnym wkładem).
Jak na Słowian przystało, Słoweńcy jedzą też sporo kasz, nabiału (
kajmak wspaniały, bałkański biały ser) i produktów mącznych (
štrukli - serowe kluski) i ziemniaczanych (
frika). Nie gardzą również mięsem - mocnymi akcentami germańskimi są tu
kranjska klobasa (czyli jak sama nazwa wskazuje, wspaniała suszona kiełbasa) i
dunajski krezek (czyli... sznycel po wiedeńsku!), ale nie wolno zapomnieć też o
pleskavicy (kotlecie z mięsa mielonego) oraz
kranjskiej pojedinie (żeberka z kapustą).
Bardzo bałkańsko-węgierskie wpływy to niewątpliwie
burek,
čevapčići czy ostry paprykowy sos
ajvar, a od sąsiadów Włochów Słoweńcy zapożyczyli wszelkie rodzaje risotta.
Dania bardziej śniadaniowo-lunchowe to
pisan kruh czyli 'cętkowany' chleb (powstaje z różnych rodzajów mąk) oraz wspaniała długodojrzewająca szynka
pršut podawana w towarzystwie oliwek oraz domowego sera.
Łasuchy nie będą także zawiedzione tutejszymi słodkościami. Najważniejsze to
kremówka z Bledu, narodowe ciasto
gibanica (czyli płatki ciasta francuskiego przekładane bakaliami, makiem, jabłkiem i serem ricotta) oraz świąteczna
potica (słodkie ciasto drożdżowe z orzechami i miodem).
Czyż to nie kulinarna mieszanka idealna?