O poranku nikt tu się nie spieszy. A już na pewno nie w niedzielę.
Niespieszne jest nawet słońce z wolna zaczynające rozgrzewać każdy odsłonięty zakątek. Psy powoli przesuwają się w stronę cienia, zaspani kelnerzy z wolna ściągają krzesła ze barowych stolików, a my leniwie debatujemy gdzie by się tu udać na śniadanie.
Bo wybór jest nie jest łatwy.
Ale zanim jednak odsądzicie mnie od czci i wiary za promowane tutaj dylematy 'pierwszego świata', dajcie się też chociaż trochę oczarować miejscami, do których zabrali nas nasi gospodarze!
Pierwsze z nich to
Green Heights Botanical Garden, jak sama nazwa wskazuje ogród botaniczny. Nie ma on jednak nic wspólnego z nudnymi szlakami wytyczonymi między smutnymi drzewami z przypiętymi tabliczkami! Tutaj, pośród bujnej, nieco dzikiej roślinności ustawiono stoliki i parasole, wypuszczono krzykliwe pawie i leniwe koty, urządzono relaksujący basen i podano do stołu. Samego miejsca reklamować bardziej już chyba nie trzeba, natomiast o tutejszej kuchni jeszcze wspomnę potem;)
*
Nic nie robi lepiej na beztroski niedzielny poranek (och, jak nieczęsto mi się takie dni zdarzają!) niż towarzystwo równie leniwych ludzi!
Nie mogliśmy wybrać lepiej - drugie miejsce to
Bellapais, które słynie jako miasto, gdzie żyją najbardziej leniwi ludzie na Cyprze. Czy to prawda, trudno było nam stwierdzić, za to z przyjemnością daliśmy się 'opętać' tutejszej spokojnie magicznej atmosferze.
Trudno dziś uwierzyć, że pierwotne dzieje tego miejsca nie były aż tak sielankowe. Osiedlili się tutaj przerażeni mnisi Augustianie, zbiegli w XI i XII w. z najeżdżanej Palestyny. Założyli klasztor św. Marii Górskiej, który szybko zaczął opływać w bogactwo, powiększane jeszcze przez wpływy z pielgrzymek do przechowywanych tu relikwii Krzyża Świętego (ukradzionych zresztą podczas jednego z najazdów zdradzieckich Genueńczyków). Z niegdyś pobożnymi mnichami stało się wtedy coś złego i zaczęli zażywać takich uciech, że siali straszliwe zgorszenie wśród okolicznej ludności (nie wystarczało im nawet po jednej kochance, a po pewnym czasie przestali nawet przyjmować nowicjuszy, bowiem na nowe miejsca przyjmowano... dzieci zakonników!!!). Zepsuciu kres położyło... zdobycie wyspy przez Turków. Przekazali oni klasztor w ręce tutejszego Kościoła Prawosławnego, który jednak nie umiał uchronić kompleksu od popadnięcia w ruinę.
I właśnie tą ruiną dziś się zachwycaliśmy.
W jej cieniu urządzono niezwykłą restaurację (Kybele) z widokiem na północne wybrzeże z jednej strony i na ostałe gotyckie kolumny z drugiej. Urządza się tu też koncerty muzyki poważnej. Całkiem nie daleko rośnie też
Drzewo Lenistwa (nomen omen!), w którego cieniu znajduje się kolejna knajpka, oblegana przez brytyjskich emerytów, nowych, pokojowych okupantów tego miejsca...
*
Rozmarzyłam się przypominając sobie spokojny, słoneczny klimat tego miejsca. Ale nie ma mowy, stop lenistwu! Przenosimy się gdzieś, gdzie o spokoju nie ma mowy!