Szóste najmniejsze państwo świata.
Ładny, acz niespektakularny zamek, kilka małych miasteczek, parę kamiennych gospodarstw.
Kawałek Alp, tych nienajwyższych, parę wyciągów narciarskich.
Stolica z niecałymi pięcioma tysiącami mieszkańców.
Mimo imponującego PKB, brak kasyn, luksusowych rezydencji, przepychu.
To właśnie Liechtenstein.
Brzmi niepozornie, prawda?
A nie powinno!;)
Niech Was nie zwiedzie cudowna alpejska sceneria i małe, niemal prowincjonalne miasteczka - to małe księstewko tylko z pozoru jest takie sielskie i zagubione!
Liechtenstein dobrze wie czego chce i dokąd zmierza.
Choć na pierwszy rzut oka z wyglądu nie różni się niczym od swoich sąsiadów - Szwajcarii i Austrii (swoją drogą to jedno z dwóch państw podwójnie śródlądowych na świecie!): góry, jasne domki, czysto i spokojnie wieczorami, to gdy przyjrzeć mu się bliżej, dostrzeżemy sporo różnic.
Wynikają one w dużej mierze z historii tego kraju, który długo pozostawał po prostu marginalnym alpejskim hrabstwem związanym bądź z Habsburgami bądź z Rzeszą Niemiecką. W XVIII w włączono go w skład Świętego Cesarstwa Rzymskiego (narodu niemieckiego) a później Związku Niemieckiego, od którego bezkrwawo się oderwał w 1866 roku i od tej pory pozostawał niezależny. Nigdy więc nie miał mocarstwowych ambicji jak Austria ani też buntowniczych pomysłów jak Konfederacja Szwajcarska.
I choć spokojnie rządzi sobie tu ta sama rodzina książęca od wieków, mało kto wymieni stolicę tego państwa, a turyści rzadko tu zaglądają, Liechtensteinu nie można lekceważyć.
Po pierwsze jest to, jak prawie każde tak małe państewko, raj podatkowy (obywatele płacą 17-sto PROMILOWY podatek liniowy!).
Jednak w przeciwieństwie do innych, kraj ten rozochocił się w tym względzie aż tak, że uznano go za miejsce szerzące 'szkodliwą konkurencję podatkową'.
Co więcej, dochody państwa i obywateli są takie, że imigrują tu zarobkowo nawet Szwajcarzy!
Liechtenstein gra ostro jednak nie tylko na rynku finansowym, ale także na arenie międzynarodowej.
Choć w tej kwestii mocno związany jest ze Szwajcarią (która dba o dużą część jego stosunków międzynarodowych, obronność, a także użycza swojej waluty - franka), to nie zawsze tak było. Tradycyjnie w wiekach poprzednich bliżej mu było do Austrii, współpracę z którą porzucił, gdy ta pogrążyła się w chaosie wewnętrznym na początku XX wieku.
Co więcej, całkiem niedawno (w 2006 roku), Liechtenstein powiększył swoje terytorium właśnie kosztem tego państwa. Niby chodziło o dokładniejsze wyznaczenie granicy i o pół kilometra kwadratowego, ale przyznacie, że całkiem to dobre na początek;)
Liechtenstein nie należy do Unii Europejskiej, co pozwala mu na prowadzenie dogodnej mu polityki ekonomicznej, ale, w przeciwieństwie do Szwajcarii, jest członkiem Europejskiego Obszaru Gospodarczego, a także korzysta z pewnych unijnych udogodnień (np. strefa Schengen). Dzięki temu utrzymuje swoją gospodarczą niezależność i jednocześnie jest mocno atrakcyjny inwestycyjnie.
Jednak majstersztykiem umiejętnego prowadzenia polityki zagranicznej przez Liechtensteinerów jest to, że kraj ten właściwie nigdy dotąd nie był zaplątany w żaden konflikt zbrojny!
Uważajcie także na Liechtenstein w kwestiach związanych z dyskryminacją...;)
Językiem urzędowym jest tu niemiecki, ale oficjalnie dyskryminowane są wszystkie jego dialekty poza wysokoalemańskim (tym, używanym także we wschodniej Szwajcarii - 'schwyzer dutch'). Co więcej, zaskakiwać może fakt, że do 1984 roku kobiety nie miały tu praw wyborczych (jako ostatnie w Europie)!
Zresztą kobiety zbyt długo sobie nie pogłosowały, ponieważ w roku 2003 referendum narodowe przywróciło tu monarchię klasyczną, nadającą szerokie, prawie nieograniczone uprawnienia księciowi, praktycznie znosząc dotychczasowy ustrój, demokrację parlamentarną. Jak widać, autorytarna forma rządów nie zawsze jest taka zła;)
Dziwić się Liechtensteinowi można zresztą też i z całego mnóstwa innych powodów.
Że pogoda tam tak zmienna, że mimo niewielkiego terytorium, gazety drukują osobne prognozy pogody dla wszystkich miast, że w szkołach wciąż uczy się łaciny, że w centrum stolicy znajduje się winnica, że nie ma tam lotniska, a szpital jest tylko jeden (za to darmowy!).
Albo, że to jeden z tych krajów, gdzie trakcje kolejowe są krótsze niż u nas (tylko 9.5 km;)), a w McDonaldzie serwuje się wino.
Mimo to i tak każdy prędzej czy później chce odwiedzić to osobliwe księstewko.
Nawet jeśli wizyta miałaby się ograniczyć tylko do zwiedzenia Muzeum Pocztowego (darmowego), katedry św. Floriana, wypicia piwa z tutejszego browaru (ceny dot. gastronomii wydawały nam się niższe niż te szwajcarskie!) i zrobienia zdjęcia niedostępnemu zamkowi książęcemu.
Zresztą, gdy o rodzinie książęcej mowa, to cieszy się tu ona olbrzymim szacunkiem.
Podobnie jak w Monako, z okien sklepowych co chwile spogląda na nas uśmiechnięte oblicze księcia i jego najbliższych. Prawie każdy obywatel księstwa zresztą z dumą przyznaje się do osobistej znajomości z władcą!
Swoją drogą, nawet turyści także często mają okazję spotkać rodzinę książęcą. A gdyby nie byli pewni czy to na pewno ktoś z nich - warto wiedzieć, że ich auta oznakowane są przez... ich daty urodzenia!
Na koniec napiszę tylko, że gdybyście nie wzięli moich ostrzeżeń tak całkiem na serio (mam nadzieję;)),
to pamiętajcie o jednym.
Jeśli nie chcecie narazić się świetnie wyposażonej i wyszkolonej Liechtenstein Landespolizei, to nie przekraczajcie prędkości na naszpikowanych radarami drogach tego państwa (to najczęstsze i chyba jedyne niefinansowe przestępstwo, jakie tu się zdarza).
Natomiast jeśli nie chcecie narazić się zwykłemu Liechtensteinerowi, to nie mylcie ich z Niemcami, Austriakami lub Szwajcarami, ani nie obrażajcie żadnej ze świętych wartości zawartych w motcie tego kraju:
Boga (to bardzo katolicki kraj),
Księcia,
ani Ojczyzny!