St-Paul-de-Vence to...piękna panorama na niezwykły prowansalski pejzaż lub odwrotnie, widok na miasteczko, które przycupnęło na szczycie wzgórza,
to budzące się do życia w leniwe niedzielne przedpołudnie urokliwe zakamarki i malutkie przejścia między cudownymi kamieniczkami,
delikatne promienie południowego słońca na małych winnicach osadzonych na skalistych stokach wzgórza,
doskonale zachowane XVI-wieczne mury,
dawna strażnica graniczna francusko-sabaudzka.
Ale St-Paul-de-Vence to przede wszystkim...miasto ukochane przez malarzy,
z przypisanym doń przekonaniem o niezwykłej fotogeniczności przy każdym niemal rodzaju Światła Południa,
być może zawdzięcza to smukłym cyprysom, czerwonym dachówkom kamiennych domków z okiennicami, które stoją przy krętych uliczkach albo położonym niżej willom z basenami (ot, idealny przykład prowansalskiego miasteczka),
miasto przydomowych galeryjek i straganów z obrazkami, zdjęciami i rzeźbami, wyrastającymi zewsząd zupełnie naturalnie, tak jakby mieszkańcy tej osady odziedziczyli talenty słynnych mieszkańców: Matisse'a, Chagalla, Braque'a i innych,
knajpki, które dziś szczycą się niezwykłymi kolekcjami dzieł sztuki, pochodzącymi z czasów gdy dawno dawno temu wygłodniali, nikomu nie znani jeszcze malarze płacili swoimi dziełkami za obiady, tak jak np. w
Colombe d'or, dzięki czemu można dziś zjeść tam obiad mając za plecami dekorację ścienną wykonaną przez Picassa,
siedziba
Fondation Maeght, jednego z najlepszych w Europie muzeów sztuki nowoczesnej z Labiryntem Miró (galerią rzeźby) w ogrodzie, ulokowana nieco za miastem w różowo-białym domu.
Dla mnie St-Paul-de-Vence to...malownicze zaułki,
kawa na kamiennym, surowym tarasie górującym nad placem z fontanną w kształcie urny,
drzewka cytrynowe z niedojrzałymi owocami,
ponury średniowieczny donżon, pełniący funkcję wiezienia do XIX wieku,
stareńki, XII-wieczny kościółek kolegialny,
rue Grand z drzwiami domów ozdobionymi herbami właścicieli,
metalowy, jakby prężący się kot strzegący bramy starego miasta
albo zupełnie prawdziwy i puchaty kocur spuszczający głowę z murów miasta, tak jakby zastanawiał się czy udałoby mu się bezpiecznie z nich zeskoczyć. Samobójca czy akrobata?