Wpis z dedykacją dla pani BoRa i życzeniami zrealizowania całej wymarzonej podróży do najpiękniejszych miejsc świata (a już na pewno przynajmniej wycieczki do Rzymu!).
****
Człowiek zawsze próbował sobie udowodnić, że potrafi tworzyć cuda.
Szczególnie często w architekturze te dążenia przyjmowały monstrualne rozmiary lub wymagały wykorzystania niespotykanych wcześniej nakładów. Każda epoka przemijając, zostawiała potomnym mniej lub bardziej udane świadectwa swoich dziejów, zabiegów i ... sposobu pojmowania estetyki. Dobrze wiemy, że nie zawsze te najbardziej godne uwagi i adoracji mogły na nią liczyć, choć w wychwyceniu tych najciekawszych starają się pomagać liczne zestawienia cudów. Mamy więc cuda świata antyku, cuda natury, cuda miejskie i wiele, wiele innych.
Pozostawiając jednak na boku pytanie, czy te klasyfikacje mają sens lub kto jest w nich zwycięzcą, cieszmy się, że mamy dziś tak niesamowite możliwości dotknięcia, odwiedzenia i zobaczenia olbrzymiej ilości prawdziwych cudów. Mało tego, przy tak wielkiej liczbie słynnych i niezwykłych miejsc, tym cenniejsze są odwiedziny w punktach trochę mniej znanych, jakby nie całkiem odkrytych przez masową turystykę.
Dla mnie takim miejscem był cud średniowiecznej hydroinżynierii - Villa d'Este w Tivoli (miejscowości leżącej w pobliżu Rzymu).
Są tutaj bowiem spełnione wszystkie warunki, jakie cud wypełniać powinien, aby zaslugiwać na bycie nazwanym cudem;)
Bo czy zastanawialiście się kiedyś, jakie powinno być miejsce, aby można było mówić o nim: cud?
Z całą pewnością musi mieć
historię, a najlepiej jakieś nieco dramatyczne wydarzenia w tle.
Tutaj wszystko zaczęło się więc od czasów największego rozkwitu myśli renesansowej i jednocześnie największego chyba zepsucia moralnego papiestwa - XVI wieku. Nikogo nie dziwiło, że papież ma liczne kochanki i dzieci, a o rękę jego córki, Lukrecji Borgii ubiegali się najznamienitsi książęta, licząc na korzystne sojusze z państwem kościelnym. Jednym z graczy tamtych czasów był Hipolit d'Este, kardynał, członek arystokratycznego, potężnego rodu i szwagier Lukrecji.
Przy takich koneksjach nigdy nie musiał uskarżać się na brak poważania czy biedy - już w wieku 6 lat stał się głową jednego z opactw, a dwa lata później otrzymał tytuł arcybiskupa Ostrzyhomia (czyli najważniejszej archidiecezji Węgier). A był to dopiero początek...
Pasmo jego nierealnych sukcesów przerwała nieco śmierć sprzyjającego mu papieża Aleksandra (ojca Lukrecji), choć także i papiescy następcy nie pozwolili mu na głodowanie. Jeden z nich, Juliusz III mianował Hipolita gubernatorem Tivoli.
Nie była to tak zaszczytna funkcja jak bycie archiprezbiterem bazyliki św. Piotra (a i tym zajmował się w swojej karierze kard. Hipolit), więc na osłodę nowy gubernator otrzymał sporą posiadłość w centrum miasteczka. Stał tu co prawda dawny klasztor Benedyktynów, ale człowiek taki jak d'Este nie zamierzał się tym przejmować...
Czas więc na wprowadzenie drugiego, niezbędnego cudotwórczego czynnika -
wizji tudzież
inspiracji.
Tutaj mamy ją nawet w podwójnej dawce - w zdumiewająco wielu przypadkach przyczynkiem powstania cudu był nie tylko dobry pomysł, ale i zwykła ludzka zawiść i konkurencja (mój ulubiony przykład takiej rywalizacji to harmonijne sąsiedztwo Hagii Sofii i Błękitnego Meczetu w Istambule).
Hipolit zamierzał przewyższyć rzymskiego cesarza Hadriana, który w pobliżu wybudował swoją willę, słynną z cudownych mozaik. Trudno dziś ocenić czy udało mu się przyćmić starożytnego konkurenta, za to, jeśli się przyjrzeć, widać co stanowiło jego drugą inspirację - były to wiszące ogrody Babilonu (a raczej ich fantastyczne ilustracje), jeden ze starożytnych cudów świata. Choć dziś dość zaniedbane, nadal widoki z kolejnych kardynalskich ogrodowych tarasów robią wrażenie.
Trzeci czynnik właściwie nie wymaga komentarza - chodzi o szerokopojęty
nakład zasobów.
Człowiek o pozycji takiej jak d'Este nie musiał się nimi przejmować w zupełności. Zarówno pieniędzmi, czasem i znajomościami u najlepszych specjalistów dysponował w nadmiarze.
Idąc dalej, więc
położenie.
Czynnik może i niekonieczny do stworzenia cudu, ale często właśnie kluczowy. Położenie i klimat Tivoli zresztą doceniany był od dawna - już w czasach starożytnych powstawały tu luksosowe wille bogaczy. A jeśli ktoś ma wątpliwości czy rzeczywiście jest to takie ważne, niech wyjrzy przez okno willi d'Este ulokowanej na stoku wzgórza. Widok na tarasowe ogrody na zboczu, rozległe wzgórza i równinę w oddali wart jest grzechu;)
Żadne jednak słowa, opisy i racjonalne argumenty nie przekonałyby mnie do cudu,
gdyby nie jeden jedyny subiektywny test - czy coś tu zachwyci i sprawi, że zapamiętam tutejszy widok na długo?
Tu na szczęście takich detali jest wiele.
Przede wszystkim fontanny - setki wzbijających się w górę, mniejszych lub większych strumieni wody. W tych czasach, gdy symbole miały znaczenie i wpływ na życie ludzi, woda była żywiołem ruchu, przemijania, życia i dźwięku.
Przechodząc zacienionymi alejkami (i cudowną aleją Stu Fontann, gdzie ze stu twarzy spływają malutkie strumyczki wody) myślałam o tym, jak słuszna to metafora. I wyobrażałam sobie jak cudownie musi tu być gdy krople wody skrzą się w gorącym włoskim słońcu. Bo dziś niestety nie mam szczęścia - nie wiem właściwie czy padają na mnie krople wody z fontann czy jest to delikatna mżawka. Ale to nic - ogród pełen renesansowych, mitologicznych rzeźb zdaje się być dzięki temu jeszcze bardziej tajemniczy.
Co chwilę natrafiam na nową sadzawkę, fontannę czy źródełko.
Woda objawia tutaj nie jedną swoją twarz - widzę i spokojne jeziorka i wzburzone kaskady i gwałtowne fontanny. Znalazłam prawie naturalne strumyki jak i napędzane wodą automaty (śpiewający ptak czy organy wodne!). Legendarne zresztą były przyjęcia, gdzie uprawiano giochi d'acqua czyli sztuki wodne - przy nieświadomych niczego gościach ni stąd ni z owąd uruchamiano ukryty wodotrysk. Podobno wciąż znaleźć tu można ukryte mechanizmy, które uruchamia przypadkowe nadepnięcie na sekretny guzik...
A wszystko to, aby udowodnić, jak człowiek potrafi stanąć ponad żywiołem, ujarzmić go i ukształtować w różnorodnych formach.
Dziś dobrze wiemy jak złudne to uczucie. Lecz dla spokoju i czaru spaceru po tym ogrodzie chętnie uwierzę, choć na chwilę, w taką ułudę...