Orhei (pol. Orgiejów) jest brzydkie, nieciekawe i postsowieckie.
Ale mimo, że trafiliśmy tu poniekąd przypadkiem, a miasto nie wydawało się zbyt zachęcające, odnaleźliśmy tu kawałek prawdziwej Mołdawii.
Bo czym można zachwycić się w mieście, które poza targiem, socrealistycznym ratuszem, kilkoma brudnymi ulicami i blokowiskami ma niewiele do zaoferowania? Ktoś dociekliwy może jeszcze przejdzie się pod sobór św. Dymitra albo kościół katolicki z początków XX wieku zbudowany przez żyjących tam przed wojną Polaków. Ale już o jedynym w mieście muzeum (historyczno-etnograficznym) nawet w przewodniku nie napisano nic pochlebnego.
A jednak czymś zachwycić się tu da. Tym co w Mołdawii, biednym, zagubionym kraju jest najcenniejsze i najbardziej urocze - autentyczną bezpretensjonalnością i prowincjonalnością.
I nagle więc obskurny dworzec nie jest już miejscem, z którego chce się uciec, ale z przyjemnością obserwuje się na schowane pod chustkami stare kobiety, żywo plotkujące o przedpołudniowych zakupach, zupełnie nieprzejmujące się czwórką gapiących się na nich postaci z plecakami.
Targ przestaje być ubłoconym bazarem pełnym tandety, a zaczyna fascynować kolorami wszechobecnych granatów i mandarynek i zapachem świeżo zmielonej mąki kukurydzianej. Sprzedawcy przestają być nachalni i męczący, a wręcz przeciwnie, po wymianie uśmiechów sami pozują do zdjęcia, prezentują worki zbóż i przedstawiają znajomych turystom z Polszy.
Szare, okropne bloki z wielkiej płyty przestają straszyć, gdy gdzieś między nimi odnajdzie się pięknie zdobioną studnię, dumę mieszkańców.
A podrzędny bar mleczny okazuje się być miejscem, gdzie przychodzą tłumy prawdziwych Mołdawian na dobre, duże i sycące porcje jedzenia, które najbliższe jest domowemu. Czy ktoś może nie być zadowolony w takim miejscu?
Nie mogliśmy sobie odmówić spróbowania tych specjałów. Zdecydowaliśmy się na to, co cieszyło się największą popularnością - kiełbaski mici z mielonej baraniny i wołowiny podawane z puree z fasoli (z masłem i smażoną cebulką), które zastępuje Mołdawianom nasze ukochane ziemniaki. Wszystko to popija się gęstym kefirem. Pycha!
********************
To pierwsza odsłona prawdziwej Mołdawii. Idąc tym tropem wsiedliśmy do zapchanego do granic możliwości autobusiku i ruszyliśmy tam, gdzie Mołdawii jest jeszcze więcej czyli do....