Długo rano próbujemy się wydostać z Rijeki, aby dostać się do dalekiego Trogiru. Małymi stopami jakoś zaczyna nam to iść,
gdy w pewnym momencie
(zabawne jak to jest ze stopem, jeden moment potrafi tak zupełnie odmienić każde, nienajlepsze położenie!)
zatrzymał się przy nas uroczy, żółty van.
Jego właściciele, para kabareciarzy-luzaków, szczęśliwie dla nas jechała daleko na południe, aż do Sibenika. Tak więc nie pozostawało nam nic innego jak zrelaksować się, zajadać tutejszymi owocami i oglądać niesamowite krajobrazy Adriatyckiej Magistrali!
Do nieco poważniejszych momentów należał ten, gdy w okolicach Zadaru przejeżdżaliśmy przez ziemie, gdzie w czasie wojny mieszkający tu nieliczni Serbowie ogłosili małą serbską republikę i zaczęli mordować swoich chorwackich sąsiadów. W odwecie wygrywająca tutaj armia chorwacka zaczęła potem 'oczyszczać' ten teren z Serbów. Dość wstrząsające są widoki nieodmalowanych jeszcze domów z ręcznymi napisami 'Jestem Chorwatem, zostawcie mój dom w spokoju', albo ruin serbskich domostw z nacjonalistycznymi napisami. Także i tabliczki ostrzegające o polach minowym się tu zdarzają. Nieszczęśliwa ziemia.