Do granicy w Chyznem dojechalismy autobusem - zaczelismy nasza wyprawe w nienajlepszy dla autostopu dzien, niedziele, kiedy nie jezdza tiry, nasza podstawowa nadzieja transportowa:)
Autobus wlasciwie dojechl do Jablonki, pod granice podrzucil nas mily pan, ktory autem jezdzic nie lubi, bo myslec trzeba:)
Na granicy mielismy fuksa.
Bardzo szybko zatrzymal sie przemily czlowiek, mieszkajacy w Austrii pod Wiedniem. Tak wiec po szybkich konsultacjach zdecydowalismy sie na jazde z nim do Bratyslawy, zamiast szukania nastepnej okazji w Zlinie. Podroz zleciala milo i szybko - nasz kierowca oprocz tego, ze jest uroczym i dobrym czlowiekiem, jest tez swietnym gawedziarzem, a ze przygod przezyl sporo, bawilismy sie z nim niezle. Do moich faworytow nalezala historia o podmienionych PRLowskich paszportach, Rafal wolal historie o wizytowce. A poza tym, nie uwierzylibyscie ile mozna przezyc na prostej, cotygodniowej trasie Wieden-Myslenice...
***
W Bratyslawie juz sie sciemnialo, wiec po krotkich probach stopu stwierdzilismy, ze zostajemy tu na noc. Dodam, ze wczesniej objechalismy pol miasta w poszukiwaniu srodkow transportu gdzies poza miasto, jednak nasze "na poludnie" nie do konca spotykalo sie ze zrozumieniem. Plus dwa razy odpowiednie busy doslownie nam uciekly z przed nosa. No ale nie wazne, Bratyslawa co prawda urokiem nie powala, ale samo centrum jest bardzo przyjemne, a naczelny zabytek, zamek, w ktorym aktualnie znajduje sie slowacki parlament (przez Austriakow zlosliwie nazywany lozkiem do gory nogami) noca prezentuje sie bardzo ladnie:)
A jutro - na poludnie!