Rezerwując bilety, gdzieś w styczniu, nikt z nas nie podejrzewał w co się pakujemy. Nikomu też nie przyszło do głowy sprawdzić czy niemożność zarezerwowania żadnego studenckiego hostelu vel hotel o studenckich cenach jest spowodowana czymś więcej aniżeli tylko weekendem majowym. A jednak było...
30.04 (czasem przenoszony na 29.04) to wyjątkowo pomarańczowy dzień w holenderskiej stolicy - Koninginnedag czyli Queen's Day to oficjalne urodziny królowej Beatrix (chociaż tak naprawdę urodziła się 31.01:D).
Od rana zmierzają tam cale zastępy poprzebieranych bądź pokolorowanych lub też w najmniej kreatywnym przypadku dzierżących pomarańczowe gadżety młodych ludzi.
Miasto jest kompletnie zablokowane, rozkłady jazdy czegokolwiek są nieaktualne i niepotrzebne, a atmosfera jest jedyna w swoim rodzaju! Coś między naszymi wyjątkowo intensywnymi juwenaliami a Love Parade w Berlinie - tłumy się bawią, piją (i nie tylko piją), pływają łódkami i tańczą.
Pewnie gdyby nie to, że:
* musieliśmy na nogach z rzeczami przedzierać się do hotelu (co zajęło nam prawie 2 godziny)
* zapłaciliśmy za nocleg 3 (!) razy tyle ile stanowiła nasza górna granica (nawet sporo sporo więcej niż za sławny nocleg w Dilijanie;))
* o zwiedzaniu można zapomnieć - wszystko jest pozamykane
pewnie byśmy to wszystko docenili bardziej;)
Jednak gdy jakimś cudem doczłapaliśmy do hotelu położonego też nad klimatycznym kanałem ochłonęliśmy i opracowaliśmy plan działania, nasze humory się poprawiły.
O tym co dokładnie w końcu zobaczyliśmy będzie w następnym, zbiorczym wpisie, a tymczasem kilka słów o spacerze.
Spacerze, który pozwolił nam na poznanie tej mniej turystycznej twarzy Amsterdamu. Czyli ludzi, którzy na uliczkach spontanicznie tworzą malutkie, jednodniowe pchle targi, z których dochód przeznaczany jest na cele charytatywne. Albo wystawiają też domowe stoliczki zapraszając przyjaciół, a czasem też i nieznajomych na swoje rodzinne specjały, też za drobną opłatą, tak aby potem oddać to potrzebującym. Może nam też przydałby się taki dzień królowej?
Dodam jeszcze, że nasz dzień zakończył holenderski, a jakże Heineken i Amstel, nogi wesoło dyndające nad kanałem i długie, trochę poważne, a trochę niepoważne rozmowy o życiu. Aż do totalnego przemarznięcia;)