Pierwszy paryski weekend spędziłam nie tylko na Montmartre - wraz z Anią & comp. spacerowaliśmy po paru innych miejscach, które ciężko wrzucić do jednego worka;) Tak czy siak - mieszanka sobotnich i niedzielnych doznań:
W sobotę po południu pojechaliśmy do mekki fanów kodu Leonarda da Vinci - kościoła St. Sulprice (św. Sulpicjusza :D). Słynie on z tego, że przebiega przezeń słynny południk paryski vel Linia Róży. I rzeczywiście, w posadzkę kościoła wtopiona jest (mosiężna?) linia. A nad nią wisi tabliczka dementująca wszelkie legendarne powiązania:) Tak naprawdę słynny południk biegnie w zupełnie innym miejscu, a w kościele znajduje się XVII wieczny gnomon.
Warto jeszcze wspomnieć, że to drugi co do wielkości (rzecz jasna po Notre Dame) kościół w mieście, przy wejściu znajdują się dwie olbrzymie muszle podarowane Francuzom przez Wenecjan, a podczas rewolucji kościół został zdewastowany i mianowany Świątynią Zwycięstwa.
Spacerowaliśmy też szerokimi ulicami i bulwarami dzielnic łacińskiej i żydowskiej, przechodząc tylko przez Île de la Cité - serce Paryża. Nasza trasa zaprowadziła nas pod centrum Pompidou, które też zostawiam sobie na Kiedy-Indziej.
W niedzielę krótko chodziłam po okolicach place de la Concorde, place de la Madeleine (przechodziła tuż koło Ladurée, ale kolejka wychodząca aż na ulicę skutecznie zniechęciła mnie do wchodzenia tam!), wielkich bulwarów i Place Vendôme, gdzie:
- umarł Fryderyk Chopin
- znajduje się słynny hotel Ritz
- rezyduje ministerstwo sprawiedliwości
- na samym środku stoi wielka kolumna (z postacią Napoleona, stylizowanego na rzymskiego wodza), wykonana z przetopionych armat zdobytych pod Austerlitz.
Byłam też w polskim kościele p.w. Wniebowzięcią NMP przy rue St. Honoré. Kościół był NABITY ludźmi!
Mieliśmy szczęście, bo o 16:30 w katedrze Notre Dame był koncert organowy. Ostatni przez Wielkim Postem i Wielkanocą. To było coś, siedzieć i słuchać muzyki potężnych organów, patrzeć na piękną architekturę kościoła i wyobrażać sobie słynnego dzwonnika pętającego się między kolumnami.
A na koniec dygresja o Kozakach, pojawiających się poprzednim poście.
Podczas okupacji Paryża, po klęsce Napoleona, służący w wojskach rosyjskich niecierpliwi Kozacy chodząc do paryskich restauracji podobno poganiali kelnerów waląc łapami w stołu i krzycząc po rosyjsku 'bystro!', w sensie, że szybko. Od tego rosyjskiego słowa potem wzięła się nazwa barów szybkiej obsługi, czyli bistr!