Ostatni przystanek przed Tromso.
Spimy juz prawie po 12 h, a Rafal od tego dostaje ciagle glupiego humoru!
Myszy przegryzly nam mleko w nocy, ktore skwasnialo, co w zasadzie dobrze o nim swiadczy:)
Pogoda bardzo kiepska, znow siapi deszcz.
Gdy robilismy przerwe na obiad, w dosc kwasnych humorach, stalo sie cos, co bardzo poprawilo nasze morale. Spotkalismy biowiem najmilszych ludzi na tej wyprawie! Nie zadni Finowie ani Norwedzy, ale nasi bracia Slowianie, Czesi!
Spotkalismy ich, gdy pichcili swoj obiad. Oczywiscie zaraz sie zorientowalismy (i oni tez), ze mowa brzmi podobnie. Zapomnielismy wziac wody, wiec mielismy niemaly problem z obiadem. Szukalismy czegos w okolicy, jednak wody jak na lekarstwo. Zastanawialismy sie co zrobic, gdy wspomniana juz Pani Czeszka, ktora widocznie zrozumiala o co chodzi, nie wytrzymala i sama zaproponowala, ze oni dadza nam wody (byli w trojke, matka, ojciec i dorosly syn i byli autem, wiec wody mogli wziac ze soba duzo). Osmieleni pierwszym kontaktem zamienilismy ze soba kilka slow, gdy Pan Czech podszedl blizej i zapytal sie 'A co wy tam warzyte?'. Gdy powiedzielismy mu, ze makaron z tunczykiem, pokrecil glowa i mruknal 'A to je slabe'. No i wtedy zaczela sie procesja z darami. Otrzymalismy od nich caly sloik pysznego mieska do obiadu z przyprawami, czeskie piwo, napoj winogronowy i na koniec czekolade studencka! Strasznie bylo nam glupio, ze nie mamy sie czym odwdzieczyc, ale oni z usmiechami powiedzieli, ze sami tak podrozowali i wiedza jak to jest. Strasznie byli kochani.