Późnym popołudniem wysiedliśmy z pociągu i ruszyliśmy na szlak.
Pierwszą (niebagatelną:D) trudnością okazało się być nieoznaczone rozwidlenie dróg w miejscu, w którym powinien się rozpoczynać szlak. Pocieszaliśmy się, że w schronisku, które tam stoi zapytamy się o drogę, bo gdzie jak gdzie, ale tam powinni wiedzieć:)
Niestety, o tej porze nie było tam nikogo w miarę trzeźwego (nawet z auta, które nadjechało, kierowca wyszedł dość chwiejnym krokiem):D Panowie wprawdzie usiłowali nam pokazać gdzie iść, ale wymachy ich rąk nie pokazywały niestety konkretnego kierunku:D
Tak więc, zdani sami na siebie, wybraliśmy tę drogę, która wydawała nam się lepsza.
Po pół godzinie marszu wiedzieliśmy już, że to jednak nie był dobry wybór:) Ponieważ było dość późno, zdecydowaliśmy się, że rozbijemy się gdzieś tu i ruszymy dalej rano.
Spotkaliśmy parę pasterzy, którzy na pytanie o miejsce na nocleg zaprowadzili nas do uroczej bacówki i uroczego starszego pasterza.
Trochę wahaliśmy się, czy spanie u obcych ludzi to na pewno dobry pomysł, jednak mały pokoik ze skórami owiec i wielkim arrasem z Dżizusem rozwiał nasze wątpliwości;)