No cóż, nie umieliśmy wylądować w Singapurze wyzbywszy się sporych oczekiwań (bo czy znacie kogoś, komu się tam nie podobało? My byliśmy przez znajomych wręcz zasypani entuzjastycznymi recenzjami).
A poznawanie miejsc startując z wysokimi oczekiwaniami jest mocno ryzykowne, bo łatwo się zawieść.
Ale nie tym razem - Singapur zachwycał nas od pierwszego momentu, aż do końca pobytu!
Zachwyt numer 1 - LotniskoDla wielu singapurskie lotnisko Chiangi jest turystycznym celem samym w sobie. Nic dziwnego - oprócz pełnienia standardowej funkcji lotniczej, jest ono także olbrzymim centrum rozrywkowo-handlowym o 'tematyce przyrodniczej'. Jego najsłynniejszym punktem jest największy na świecie kryty wodospad
Rain Vortex, 'lejący się' ze szklanego sufitu, otoczony tarasowym lasem. Nieźle jak na pierwsze zetknięcie się z miastem :)
Zachwyt numer 2 - ZooNo tu akurat miałam mieszane uczucia - ze względów etycznych raczej nie odwiedzamy takich miejsc, nawet z dziećmi. Ale tu ilość namów typu
'to nie jest typowe zoo!' skutecznie nas przekonała i do singapurskiego zoo się wybraliśmy.
Faktycznie, robi olbrzymie wrażenie - rozmiar i urozmaicenie wybiegów, mnogość gatunków zwierząt, ilość materiałów edukacyjnych były niezwykłe! Dzieci były zachwycone, my oczarowani. Mimo wszystko jednak tli mi się w głowie znak zapytania na ile faktycznie tym zwierzętom jest tam dobrze?
Zachwyt numer 3 - Gardens by the BayNajsłynniejsza wizytówka Singapuru -
Zatoka Marina (
Marina Bay). Jeśli gdzieś w tym bogatym kraiku jest szczególnie ekskluzywnie, to tutaj! Pełno to luksusowych drapaczy chmur, na czele z najsłynniejszym, opartym na trzech filarach
Marina Bay Sands. Jest tu koło widokowe
Singapore Flyer, futurystyczny
Esplanade Theatre, mnóstwo knajpek i knajpeczek, a wszystko to w otoczeniu solidnej dawki zieleni.
Najbardziej spektakularnym miejscem w tej okolicy są bez wątpienia
Gardens By the Bay. Jest to niesamowity park z różnorodną roślinnością i wspaniałymi szlarniami-cieplarniami
Flower Dome i
Cloud Forest prezentującymi rośliny z różnych zakątków świata (a ta pierwsza, czyli
Kopuła Kwiatów została wpisana do Księgi Rekordów Guinessa jako największa szklana cieplarnia na świecie!).
Najsłynniejszą atrakcją Gardens By the Bay są olbrzymie
Superdrzewa - niesamowite konstrukcje przypominające gigantyczne drzewa, górujące nad parkiem. Między nimi prowadzi powietrzna kładka (przyjazna dla wózków!!) zapewniająca wspaniałe widoki na miasto. Polecam szczególnie wybrać się na spacer po niej późnym popołudniem - zachód słońca i późniejsze widowisko świetlne podświetleniem Superdrzew były naszym najbardziej niezapomnianym przeżyciem tej podróży!
Zachwyt nr 4 - Ogrody BotaniczneJedyny wpis Unesco w Singapurze i jedyny tropikalny ogród botaniczny na tej liście! I całym sercem zasłużony - ogród jest olbrzymi, darmowy, wspaniale utrzymany, z oszałamiającą różnorodnością i ciekawą infrastrukturą. Jest tu nawet 6 ha dziewczego lasu równikowego, wspaniały Narodowy Ogród Orchidei, dolina arekowców czy Ogród Imbirowy.
Wpis zapewniło Ogrodom bycie idealnym przykładem brytyjskich kolonialnych ogrodów botanicznych (ja widziałam jeszcze ten z Mauritiusa i również byłam pod olbrzymim wrażeniem). Założył je sir Thomas Raffles (założyciel Singapuru) w 1822, a pod brytyjską kolonialną kuratelę przeszły w 1874. Wtedy były przedsięwzięciem mającym promować rozwój singapurskiego rolnictwa, a dziś są filarem założenia Singapuru jako miasta-ogrodu.
I niezmiennie przyczyniają się do sukcesu tych projektów - wtedy sukcesem był rozwój uprawy kauczukowca, dziś sukcesem jest współczynnik zadrzewienia tego gwałtownie rozwijającego się miasta. Niemal 30% zadrzewionego terenu to najlepszy wynik na świecie (wśród wielkich miast).
Zachwyt nr 5 - Singapur kolonialnySercem Singapuru jest stara dzielnica kolonialna. Urocza i kolorowa niska zabudowa mocno kontrastuje z nowoczesnymi wieżowcami dookoła. Najsłynniejszym symbolem tej dzielni jest luksusowy
Raffles Hotel, o przepięknej kolonialnej architekturze, nazwany od założyciela miasta. Chociaż nocleg tam jest poza budżetem większości turystów, to każdy chyba przynajmniej zajrzał za hotelowy próg, albo, w przypływie większego szaleństwa, udał się do hotelowego baru, słynnego
Long Bar. Panuje tam dość kuriozalna tradycja… rzucania na podłogę łupin orzeszków ziemnych! Zadziwiające, szczególnie w kontekście surowego singapurskiego prawa, wedle którego karane jest śmiecenie, żucie gumy czy chodzenia nago po własnym mieszkaniu :)
Zachwyt nr 6 - SentosaSentosa to niewielka wyspa u wybrzeży Singapuru (który sam w sumie jest wyspą), niemal w całości zamieniona w centrum rozrywkowo-wypoczynkowe. Są tu co prawda poważniejsze w tonie pozostałości fortu, ale cała reszta to hotele, plaże, centra rozrywki, Universal Studios czy wspaniałe Akwarium (które akurat gdy się tam wybraliśmy było zamknięte). Jednym ze sposobów, aby się na Sentosę dostać, jest monorail - kolejka położona na wysokich torach (w powrotną stronę bezpłatna!). Widok, gdy wjeżdża się na wyspę robi wrażenie!
Zachwyt nr 7 - Hawker CentersSingapur to drugie, po Monako, najgęściej zaludnione państwo świata. I do tego niesamowite różnorodne etnicznie. Zaowocowało to oczywiście niesamowitą sceną kulinarną. Najlepszym miejscem, aby ją podziwiać są tzw.
hawker centers czyli otwarte hale z mnóstwem budek serwujących jedzenie. Znaleźć można w nich wszystko, o czym tylko można zamarzyć (kuchnia chińska, tajska, indyjska, japońska, malezyjska, koreańska, itd., itp.) w całkiem przyjaznych dla portfela cenach - stosunek jakości do cen był wspaniały. Do tego wszystko w bardzo przestrzeganym reżimie higienicznym - warto wiedzieć, że budki przestrzegające sanitarnych zaleceń mają naklejkę
’SG clean’ (w praktyce prawie wszystkie).
Oprócz budek z jedzeniem, w każdym hawker center było mnóstwo komunalnych stolików do konsumpcji, wydzielone miejsca do odłożenia tac po jedzeniu (samoobsługa!) - osobno halal i non-halal, oraz umywalki do umycia rąk.
Niektóre z tych budek osiągnęły taką sławę, że stały się legendami, na czele z pierwszą budką z jedzeniem ulicznym, która została doceniona gwiazdką Michelin. Znacie nas dobrze, nie zdziwi Was więc fakt, że sporą część naszego czasu w Singapurze spędziliśmy eksplorując te wspaniałe miejsca.
Na szczególną wzmiankę zasługuje jeszcze singapurska kawa -
kopi gu yu - czyli czarna kawa podawana z masłem. Smakuje lepiej niż brzmi - zdecydowanie do powtórzenia!
Wizyta w Singapurze minęła nam miło, hedonistycznie i zdecydowanie za szybko. Nie zdążyliśmy odwiedzić żadnego muzeum (co za wstyd!), ani pomnika-symbolu tego miasta czyli słynnego
Merliona, lwa morskiego. Chociaż to akurat może dobrze - ponoć Merlion wygrał jeden z plebiscytów na najbardziej rozczarowującą atrakcję turystyczną!
*
I jeszcze na koniec kilka naszych luźnych obserwacji singapurskich:
* Singapur jest niesamowicie, jak na Azję, inkluzywny dla wózków dziecięcych i inwalidzkich. Miejsca dla OzN były oznaczone nawet przy stolikach w hawker centers, wszędzie można było liczyć na rampy, zjazdy na krawężnikach, windy.
* Kolejny wyjątek jak chodzi o Azję - chodniki nie były zagracone i zupełnie swobodnie można było po nich jeździć wózkiem :)
* Wszędzie było bardzo czysto. Drakońskie kary za śmiecenie to jedno, ale trzeba oddać, że na ulicach było bardzo dużo koszy na śmieci (segregacja!) i sporo czystych toalet publicznych.
* Często były też stacje napełniania butelek wodą pitną - chętnie przez wszystkich używane!
* Angielski był wszędzie w powszechnym użyciu, napisy często występowały też w języku malezyjskim i chińskim, czasem też po tajsku.
* Płatności kartą były generalnie dostępne, choć akurat nasze europejskie visy i mastercardy były mniej chętnie akceptowane ze względu na wyższe prowizje. W hawker centers płacić można było raczej tylko gotówką.
* Jak to w Azji - ludzie wszędzie byli bardzo mili i uczynni. Wszędzie też czuliśmy się bardzo bezpiecznie, o każdej porze.
* Trzeba wziąć przejściówkę - obowiązuje tu brytyjska wtyczka do kontaktu.
* Nie było aż tak zaporowo drogo, jak się baliśmy. Najdroższe były hotele, powiedziałabym, że ceny zbliżone do brytyjsko-szwajcarskich. Dla pięcioosobowej rodziny faktycznie drogo :) Taksówki miały ceny akceptowalne. Natomiast jedzenie było w bardzo przystępnych cenach. Kawa czy lody w bardziej 'fancy' miejscach trochę droższe, ale nie zaporowo. Ciekawostką była olbrzymia rozpiętość cenowa między najtańszymi i droższymi miejscami - u nas raczej nie spotkamy się z 7-8 krotną różnicą w cenie np. kawy.
* Kuchnia jest tu bardzo różnorodna - spotkamy całą rozpiętość azjatyckich smaków. Jak chodzi natomiast to dania stricte singapurskie, to oprócz opisanej już kawy z masłem, można zjeść tu
Fried farrot cake w wersji czarnej lub białej czyli coś w rodzaju naleśnika z ... rzepą (a nie marchewką jak sugerowałaby nazwa),
roti prati czyli placki roti podane z 3 aromatycznymi sosami (to danie jest też powszechnie znane w Malezji jako roti canai). Bardzo polubiliśmy też typowe singapurskie śniadanie czyli
kopi - kawa ze skondensowanym mlekiem, jajka ugotowane na wpół (czyli jeszcze mniej niż na miękko), podane bez skorupki i tosty z masłem orzechowym albo pastą
kaya (kokosowo-jajeczno-maślaną).
* To co nas nieco rozczarowało, to transport publiczny. Co prawda transport jest bardzo urozmaicony - jest metro MRT, są autobusy (także takie brytyjskie, piętrowe!), jest monorail czy kolejka linowa na Sentosę. Do tego nie trzeba kupować biletu - wystarczy przyłożyć kartę płatniczą do czytnika przy wejściu do pojazdu, co jest super wygodne. Natomiast niestety trasy transportu są poprowadzone tak, że dostanie się gdzieś zajmuje nawet i 1.5h z przesiadkami, podczas gdy taksówką jest to ok. 20 minut. Wydaje mi się, że to tłumaczy olbrzymią popularność taksówek. Dobrze działa tu azjatycka aplikacja Grab.
* No i ciekawostka - zgadnijcie ile w tym kraju kosztuje konsultacja online u lekarza internisty? Baliśmy się rachunku, ale wyniósł dokładnie 15$. Konsultacja była dostępna niemal od ręki. Co ciekawe, zwykle singapurscy lekarze wysyłają od razu pacjentom zapisane leki. Z tego względu aptek w Singapurze jest mało i są słabo zaopatrzone.