* W przerwie od relacji z Ekwadoru, wspominam niedawny wypad *
Ale fajnie, że podróże służbowe wróciły!
Po niemal trzech latach zawitałam z powrotem na Wyspy Brytyjskie (latałam tam przed pandemią sporo, ale nie opisywałam tego na geoblogu). Oprócz super intensywnego i pracującego tygodnia w podlondyńskich miejscowościach zostałam w okolicach Zjednoczonego Królestwa jeszcze na weekend. Postanowiłam zrobić z tego dobry użytek i pojechać gdzieś, gdzie jeszcze nie byłam i przy okazji zaliczyć jakiś szczyt ;)
Wybrałam
Wyspy Normandzkie - Baliwaty
Guernsey i
Jersey oraz ich najwyższe punkty.
Wyspy Normandzkie to dość ciekawy twór.
Zacznijmy od tego, że jest to mały archipelag wysp położonych na kanale La Manche, blisko wybrzeża Francji, podzielony na dwa osobne terytoria-baliwaty: Guernsey (wraz z wyspami Alderney i Sark) oraz Jersey. Rdzenna ludność mówi tam w dialektach języka normandzkiego (wywodzącego się z francuskiego), chociaż wraz z normandzkiem podbojem Anglii przez Wilhelma Zdobywcę, wyspy przeszły we władanie angielskiej korony. I tak zostało do dziś, mimo, że Wyspy Normandzkie formalnie nie są częścią Wielkiej Brytanii - są od niej zależne, chociaż co ciekawe bardziej w sensie tradycyjnym niż prawnym. Prawnie są jedynie dependencją Korony Brytyjskiej, co oznacza, że Królowa Elżbieta jest głową państwa (w ramach unii personalnej z Wlk. Brytanią), ale już władzę ustawodawczą sprawuje tutejszy parlament. W praktyce oczywiście Wielka Brytania odpowiada też za obronność czy politykę zagraniczną Guernsey i Jersey. Baliwaty nigdy nie weszły do Unii Europejskiej, formalnie mają własną walutę (chociaż w praktyce używa się tu funta brytyjskiego), własny kod samochodowy i domenę internetową.
Pozostając nieco na uboczu, mając nieoczywisty status administracyjny wytworzyły swoją własną specyfikę.
Po pierwsze znane są jako raj podatkowy. Mnóstwo europejskich funduszy inwestycyjnych jest zarejestrowanych właśnie tutaj.
Po drugie zachowały swój nie do końca brytyjski charakter - powiewają tu ich własne flagi, część mieszkańców (coraz mniejsza co prawda) posługuje się językiem normandzkim (w użyciu są tu 3 jego dialekty:
sercquiais na Sark,
dgèrnésiais na Guernsey i
jèrriais na Jersey), a zwłaszcza na Guernsey architektura bardziej przypominała mi Normandię niż Anglię.
Po trzecie, gdzieniegdzie zachowały się tu średniowieczne prawa. Ale o tym będzie później :)
*
Mimo, że Guernsey to największa wyspa Baliwatu Guernsey (64 km2), to najwyższy punkt terytorium znajduje się na małej wysepce Sark (5 km2) na wschód od Guernsey. Żeby zdążyć dotrzeć tam i potem jeszcze na Jersey w ciągu niecałego weekendu, opracowałam dość napięty plan:
Punkt 1: W piątek kończę pracę chwilę wcześniej, melduję się na lotnisku Gatwick, bagaż zostawiam w przechowalni (ok. 22 GBP za 2 doby) i z małym plecakiem wsiadam do samolotu gerneńskich linii lotniczych Aurigny. Chyba nigdy nie widziałam takich tłumów na żadnym lotnisku jak w wakacyjny piątek wieczór na Gatwick.
Punkt 2: Na Guernsey ląduję wczesnym wieczorem. Czasu wystarcza mi jeszcze, żeby dojechać autobusem do stolicy wyspy, St. Peter Port i spacerem przez miasto wybrać się na zachód słońca na pobliski punkt widokowy. St Peter Port nie ma w sobie nic metropolitalnego - jest uroczym, niewielkim portowym miasteczkiem bardzo przypominającym mi miasta pobliskiej Normandii.
Punkt 3: Sobota, wczesna pobudka, śniadanie, wymeldowanie z hotelu. Z kasy obsługi promów odbieram wcześniej zarezerwowane bilety na pierwszy rejs tego dnia z Guernsey na Sark (w sezonie jest ich tylko kilka dziennie). Mam jeszcze chwilę na poranny spacer po budzącym się porcie. Odpływamy o 8:30.
Punkt 4: Po ok. 55 minutach rejsu jestem na Sark. Mam dokładnie 1 godzinę i 20 minut na zdobycie szczytu i eksplorację wyspy. Dobrze, że Sark ma tylko 5 km2. Z przystani ruszam biegiem.
Punkt 4: W niecałe 20 minut jestem na szczycie!
Le Moulin, czyli po francusku
młyn, najwyższy punkt Baliwatu Guernsey jest mój! Po prawdzie trafienie tu nie było trudne - na szczycie jest faktycznie stary młyn (albo nawet bardzo stary - jego korzenie sięgają roku 1571!), stojący niemal przy samej drodze.
Punkt 5: biegiem zwiedzam resztę wyspy, m.in.
Ogrody Seniora i groblę
La Coupée. Dokładnie po 80 minutach od przycumowania jestem z powrotem w przystani. Trening biegowy na dziś zaliczony.
Punkt 6: 55 minut rejsu z powrotem na Guernsey. Właśnie minęło południe.
Punkt 7: Szybki obiad w małym francuskim bistro, żwawy spacer po St. Peter Port (Castle Cornet, dom Victora Hugo z zewnątrz, wieża Wiktorii i Candie Gardens).
Punkt 8: Autobus na lotnisko o 15. Chciałam zobaczyć znajdujące się w pobliżu Muzeum Okupacji (ciekawostka: Guernsey i Jersey to jedyne terytoria brytyjskie, które w czasie II WŚ dostały się w ręce Niemców), ale działa ono tylko do 13. Wobec tego zbiegam do pobliskiej plaży przyjrzeć się
St. Clair's Battery.
Punkt 9: Podbieg z powrotem na lotnisko. Czekam na najkrótszy lot mojego życia. W powietrzu będziemy dokładnie 8 minut z zegarkiem w ręku.
Do tego momentu wszystko idzie idealnie zgodnie z napiętym planem, ale…
Uwaga podróżni! Lot jest opóźniony o pół godziny!CDN
*
Na koniec tej części relacji jeszcze kilka słów o samej
Wyspie Sark (franc. Sercq), bo jest to miejsce absolutnie niebanalne.
Maleńka wysepka, mająca 5 km2 jest autonomiczną częścią Baliwatu Guernsey. Co ciekawe, de facto jest
„feudalną monarchią dziedziczną pod władzą seniora, uznającą zwierzchność króla Anglii (lenno)” (za wikipedią).
Już sam opis ustroju Sark przywołuje w skojarzeniach wieki średnie. I nie jest to przypadek, bowiem na Sark, niczym w skansenie, zachowało się średniowieczne prawo.
1. Wyspą rządzi monarcha, zwany też seniorem. Wedle prawa jest on właścicielem wyspy, a jego oficjalny tytuł brzmi
Wielki Suwerenny Pan Parku (Seigneur). Mieszkańcy wyspy (teraz trochę ponad 600 osób) składa seniorowi przysięgę na wierność.
2. Suweren jest lennikiem króla Anglii. Jak na lennika przystało, płaci królowi daninę, która wynosi… 1.79 GBP. Ponoć to 1/20 uposażenia rycerza w XVI wieku.
3. Na wyspie obowiązuje system feudalny - cała ziemia podzielona jest między 40 feudalnych panów (tenants), którzy to dzierżawią tę ziemię do seniora.
4. Tych 40 panów zasiadało dożywotnio w sarkijskim jednoizbowym parlamencie
Chief Pleas (do roku 2009, gdy zmieniono prawo na bardziej demokratyczne - teraz parlament ma 30 miejsc, z czego 28 członków wybiera się w wyborach).
5. Na Sarku nie obowiązuje brytyjska ani gerneńska polityka fiskalna. Zamiast tego działa tu polityka danin feudalnych.
6. Budynki mieszkalne na Sarku są dziedziczne. Co ciekawe, kobiety do bardzo niedawna były wyłączone z dziedziczenia (jeszcze do tego wrócę).
7. Ostał się tu średniowieczny zwyczaj
Clameur de Haro - obywatel, który uważa, że jego prawa zostały pogwałcone, może sam zwołać sąd, który rozpatrzy jego sprawę. Oskarżony musi wtedy zaprzestać rozpatrywanej działalności, aż do werdyktu sądu.
8. Po zakupie ziemi należy zapłacić seniorowi trybut, czyli 1/13 kwoty, za którą się ziemię nabyło.
Warto też wiedzieć, że:
1. Na Sarku jest zakaz ruchu samochodowego. Zresztą asfaltu widziałam tylko maleńki kawałek przy przystani. Reszta dróg była szutrowa. Poruszają się po nich rowery i zaprzęgi konne. Jedyne pojazdy spalinowe, którymi wolno się tu poruszać to ciągniki rolnicze. Oficjalne ze względu na prace polowe, natomiast w praktyce lokalsi korzystają z nich namiętnie poza polami również. Brak samochodów oznacza oczywiście brak stacji benzynowych - ciągniki tankowane są z beczek.
2. Sark nie jest wyspą samowystarczalną. Raz w tygodniu przypływa tu statek przywożący zaopatrzenie z Wielkiej Brytanii.
3. Bardzo drogi jest tu prąd. Ulice nie są zelektryfikowane, nie uświadczycie tu też neonów. Z tego względu też, Sark należy (i dumnie się tym reklamuje) do Rezerwatu Ciemnego Nieba Nocą.
I na deser historia z niedawnych dziejów Sarku:
W roku 1993 dwóch braci Barclay kupiło niewielką wysepkę
Brecqhou, leżącą u wybrzeży Sarku i formalnie do Sarku należącą. I wybuchł skandal, bo bracia po pierwsze nie chcieli zapłacić trybutu, a po drugie nie chcieli złożyć seniorowi przysięgi na wierność. Co gorsza, bracia mieli córki i żądali, aby i one mogły po nich odziedziczyć ziemię, co było niezgodne z miejscowym prawem.
Wybuchł konflikt, skutecznie podgrzewany faktem, że bracia Barclay byli właścicielami koncernu medialnego
The Daily Telegraph. Za zainteresowaniem mediów przyszły naciski z Wielkiej Brytanii, a także i z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, domagające się demokratycznych reform oraz zaprzestania łamania praw kobiet (nie mogących dziedziczyć po swoich rodzicach).
Proces przemian trwał długo i wiązał się z wieloma podziałami wśród mieszkańców wyspy. W rezultacie pierwsze demokratyczne wybory odbyły się na Sarku dopiero pod sam koniec 2008 roku. Wygrała… frakcja konserwatywna, związana z seniorem wyspy :)