Każdego roku w okolicy Bożego Narodzenia,
Mindo pobija rekord świata. Do udziału w biciu rekordu zaproszony jest każdy, bez względu na narodowość, wiek i zdolności. Wystarczy solidna dawka entuzjazmu, odporność na wczesne pobudki i umiejętność prostego liczenia.
A o co w ogóle chodzi?
Mindo to mała mieścinka, około 2h jazdy na północny zachód od Quito. Jej położenie jest o tyle niezwykłe, że łączy w sobie zbocza Andów i mglisty las równikowy. Tworzy to jeden z najbardziej zróżnicowanych biologicznie ekosystemów świata, Mindo stało się więc mekką dla amatorów birdwatchingu i tropienia przyrody. Potwierdza to bity wielokrotnie rekord Guinnessa - od 1900 roku The Audubon Society organizuje Bożonarodzeniowe Liczenie ptaków. I faktycznie, ochotnicy zbierają się tu między 14. grudnia a 5. stycznia każdego dnia, bez względu na pogodę, i ruszają w teren, aby liczyć ile różnorodnych ptaków napotkano w okręgu o promieniu 5 mil przez 24 godziny. Bywały lata, że naliczano nawet ponad 400 różnych gatunków ptaków. Udział w liczeniu może wziąć każdy - daję znać jakbyście nie mieli planów na tegoroczne Boże Narodzenie :)
Piękny Las Mglisty, chmary kolibrów i łatwa dostępność z Quito (busy Flor de Valle, kilka razy dziennie, ok. 2-2.5 h jazdy) - Mindo stało się super popularnym kierunkiem weekendowych i backpackerskich wypadów ze stolicy Ekwadoru. Wahaliśmy się przez chwilę czy aby z tego powodu nie odpuścić wizyty w tym miejscu, ale całe szczęście tego nie zrobiliśmy - do Mindo naprawdę warto przyjechać!
Warto przede wszystkim ze względu na Las Mglisty. Z miasteczka wiedzie dużo świetnych tras, my skusiliśmy się na chyba najbardziej popularną -
Sanctuario de Cascadas (w wolnym tłumaczeniu
Sanktuarium Wodospadów). To bardzo miły szlak przez las mglisty prowadzący do szeregu pięknych wodospadów (5 dużych i kilku mniejszych), ukrytych wśród bujnej zieleni. W większości z nich można się kąpać, z czego wielu turystów i miejscowych z ochotą korzystało. Nam spacer zajął ok. 3 godzin, ale trasę można zarówno skrócić jak i wydłużyć. Swoją drogą, samo dostanie się w okolice wodospadów było już nie lada przeżyciem. Wjechaliśmy tam bowiem kolejką linową Teleferico, która była sporym wyzwaniem dla mojego lęku wysokości - krzesełka są otwarte i zawieszone bardzo wysoko nad ziemią (za to widoki są fantastyczne!). Z kolei z samych wodospadów do Teleferico wróciliśmy słynną
Tarabitą czyli czymś w rodzaju tyrolki-sześcioosobowej metalowej klatki zawieszonej 152 metry nad ziemią i mknącą z niesamowitą prędkością. Co tu dużo mówić, wrażeń mieliśmy sporo!
Do Mindo ciągną także i miłośnicy sportów ekstremalnych, bo znaleźć można tu chyba wszystko - ziplining (ale żeby nie było, że nie ostrzegałam, tutejsze parki linowe to naprawdę atrakcja dla ludzi bez lęku wysokości!), rafting, ekstremalna jazda na rowerze, skoki na bungee.
Ale są tu także i spokojniejsze rozrywki - wizyta na farmie kakao El Quetzal, Mariposario czyli motylarium albo ogród ze storczykami.
Atrakcji tu nie brakuje, infrastruktura restauracyjno-hotelowa też jest imponująca. Jedyny haczyk to… problem z transportem! Mindo w weekendy jest tak popularnym kierunkiem wyjazdów, że bywa, że bilety na busy z i do Quito wyprzedają się całkowicie. Sami o mały włos staliśmy się ofiarami tej popularności - w niedzielę wieczorem ledwo udało nam się stamtąd wydostać. Chociaż… chyba nie miałabym nic przeciwko, żeby zostać w tym mglistym raju na dłużej!