Och, jaki to był miły wyjazd! Udał nam się podwójnie. Po pierwsze, mimo naszych rożnych perturbacji rodzinnych i obaw z nimi związanych, cały miesiąc był bardzo przyjemny (chociaż organizowaliśmy go na dosłownie 2 tygodnie przed). A po drugie ten wyjazd sprawił, że Rafał, do tej pory (z nieznanych mi przyczyn) niechętny Ameryce Południowej, przekonał się do podróży na ten kontynent!
Ale zanim przejdę do właściwej relacji, do której się zbieram od dawna, wrzucę Wam tu trochę informacji praktycznych.
Pomysł na wyjazdNasz wyjazd składał się z trzech części:
1. Najdłuższej - stacjonarnego pobytu w Quito, z wyskokami do okolicznych atrakcji oraz Rafałowymi wypadami w Andy.
2. Kilku spokojnych dni na ciepłym Galapagos.
3. Road tripu po środkowym Ekwadorze.
Jak pewnie zwróciliście uwagę, nie byliśmy ani w ekwadorskiej Amazonii, ani na wybrzeżu na zachodzie (z wyjątkiem pobytu w Guayaquil). Było to spowodowane tym, że są to strefy malaryczne. Ryzyko co prawda nie jest wysokie, niemniej jednak podróżując z ośmiomiesięcznym bobasem nie chcieliśmy ryzykować zachorowania w ogóle.
Formalności + covidObywatele polscy podróżujący do Ekwadoru nie muszą posiadać wizy. Nie musieliśmy tez wykupywać żadnego ubezpieczenia zdrowotnego.
Natomiast z wjazdowych formalności covidowych (stan na wrzesień/październik 2021):
Wymagane było zaświadczenie o szczepieniu albo test, dla wszystkich osób powyżej 2 roku życia.
Dlatego też:
1. Wero nie musiała udowadniać nic
2. Rafał i ja pokazaliśmy zaświadczenie o szczepieniu.
3. Róża jako jedyna musiała zrobić test PCR (trochę logistyki tu było, bo po drodze spędzaliśmy dobę w Madrycie, trzeba było zrobić więc test tak, żeby był jeszcze ważny gdy dotrzemy do Ekwadoru, ale żeby wyniki były zanim wsiądziemy do samolotu do Quito).
Co ciekawe, wyspy Galapagos rządzą się swoimi prawami i tam test PCR był wymagany od wszystkich osób, zaszczepionych bądź nie, powyżej 2 roku życia. Na szczęście taki test bardzo łatwo było w Quito zrobić (45$).
Restrykcje covidowe w październiku niestety wymagały noszenia maski wszędzie w przestrzeni publicznej, co było niemiłą niespodzianką (tak, zgadliście, nie sprawdziliśmy tego przed wyjazdem). Do tego Ekwadorczycy, zupełnie na przekór stereotypowi latynoskiego lekkoducha, do ochrony covidiwej podchodzili ultra poważnie. Maseczki były karnie noszone przez wszystkich, dezynfekowana każda powierzchnia, a nasze ręce były odkażane przy każdym wstępie (nawet na teren parku przyrodniczego).
PieniądzeWalutą w Ekwadorze jest dolar amerykański, więc dla przyjezdnych jest to całkiem wygodne. Uważać tylko trzeba na to, że Ekwador wybija swoją własną monetę jednodolarową, którą w USA nie zapłacicie ;)
Ceny były trochę wysokie, trochę nie. Lokalne jedzenie było śmiesznie tanie, zwiedzanie Galapagos absurdalnie drogie.
Płatności kartą są dość dostępne, ale dalej jest szereg miejsc, gdzie można zapłacić tylko gotówką. Do tego płacenie nie-ekwadorską kartą często wiązało się z mało zrozumiałymi dla nas ceregielami typu sprawdzanie paszportu, przepisywanie wszystkich produktów to dziwnego systemu albo wprowadzanie adresu e-mail do rachunku (bywało, że potem dostawaliśmy ten rachunek na maila!).
Bankomaty są bardzo łatwo dostępne, dosłownie wszędzie, choć oczywiście trzeba uważać na prowizje. Z naszego doświadczenia, bankomaty Banco Bolivariano prowizji nie pobierały.
Warto też wspomnieć, że bardzo trudno było obracać banknotami o nominałach 50$ lub 100$ - sprzedawcy rzadko kiedy zgadzali się rozmienić lub wydać pieniądze z takiego nominału. Ta ostrożność związana jest z plagą podrabiania pieniędzy, a także z tym, że mniejsi przedsiębiorcy często po prostu nie mieli jak wydać reszty z takich kwot (czasem nawet 20$ było problemem).
Drogi i autoW kwestii ekwadorskich dróg, przez wszystkie odmiany przytaczana jest historia o tym, jak Ekwador miał jedne z najgorszych pod względem jakości dróg na świecie. Intensywnie w nie inwestując (oczywiście na kredyt!) doprowadził do tego, że obecnie drogi są jednymi z lepszych na kontynencie (nie mamy porównania).
W naszej opinii i z naszych obserwacji:
- Drogi główne, typu autostrada pan-Americana, faktycznie są w przyzwoitym stanie, kilkupasmowe, dobrze utrzymane.
- Drogi mniej główne są bardzo zaskakujące. Często naprawdę dobry asfalt zupełnie nagle jest przerwany długim pasem wyboistego klepiska w fatalnym stanie. Mieliśmy wrażenie, że gdy droga się zepsuje (np. osunie się ziemia z nasypu, albo fragment drogi się osunie), to nie jest to naprawiane tylko znakowane (a czasem nawet nie oznaczane)
- Drogi górskie to drogi górskie - polecam zawsze popytać się lokalsów czy daną trasę da się przejechać osobówką.
- Drogi wszystkie są raczej słabo oznakowane, posiadanie własnej nawigacji to konieczność. Oraz konieczna jest czujność, bo Google Maps czasem próbowało nas prowadzić przedziwnymi i ryzykownymi skrótami. Zdecydowanie też realny czas przejazdu różnił się od tego sugerowanego przez Google Maps (podejrzewam, że korzystanie z nich nie jest rozpowszechnione wśród lokalsów, stąd słaba próbka danych).
- Policji prawie na ekwadorskich drogach nie spotkaliśmy.
- Jazda nocą jest dość ryzykowna, bo niektórzy kierowcy jeżdżą nocą bez zapalonych świateł.
- Benzyna jest znacznie tańsza niż w Polsce (haha, to moja notatka z października ’21!)
- Opłaty za autostrady są niewysokie. Można płacić gotówką, albo niektóre auta mają prepaidowe urządzenie ściągające automatycznie opłaty.
Co ciekawe, tym razem mieliśmy spory problem z pożyczeniem auta.
Odpuszczę już temat słabej dostępności pojazdów (pożyczaliśmy auto na lotnisku w Guayaquil, oddawaliśmy na lotnisku w Quito) czy problemów przy płatności kartą - wszystko to z czkawką co prawda, ale dało się rozwiązać.
Natomiast prawdziwym dramatem okazała się dostępność fotelików samochodowych. Nie są one przez lokalne prawo wymagane, a do tego pożyczanie aut jest tu relatywnie mało popularne. Fotelik dla 4-ro letniej, dość uniwersalnej w rozmiarze, Róży jeszcze się znalazł. Ale dla 8-mio miesięcznej, maleńkiej Weroniki, fotelika nie było w żadnej wypożyczalni w całym Guayaquil (mimo stosownej internetowej rezerwacji). Byliśmy w kropce.
Ostatecznie podróżowaliśmy w lokalnym stylu - ja siedziałam na fotelu pasażera z tyłu (oczywiście przypięta pasami) i miałam Weronikę przytuloną do siebie w nosidle (o ile akurat nie próbowała aktywnie z niego się wydostać). Nie pytajcie jak obie znosiłyśmy 5-cio godzinne trasy… :)
Jedzenie i picieOooo, Ekwador nas pod tym względem nie zawiódł!
Polecamy zwłaszcza:
- Napój o randze napoju narodowego -
moccachino, czyli kawa z dodatkiem kakao. W końcu Ekwador to uznany eksporter obu tych smakołyków. Smakowało zupełnie inaczej niż w Polsce - ze względu na dodanie gorzkiego kakao, a nie czekoladopodobnego syropu, nie było słodkim ulepem, a bardzo aromatycznym napojem!
- Wszystko z marakują - od wspaniałych, wszędzie dostępnych soków, po marakujowe serniki i czekolady
- Wspaniałe ryby w przeróżnych sosach - delikatnym kokosowym lub kwaśnym limonkowym (ceviche!), często podane z ryżem po ekwadorsku (czyli z soczewicą) albo plantanowymi placuszkami
-
Arepas czyli coś w stylu grubych i mięsistych naleśników, składanych na pół (jak taco) i wypełnionych różnymi dobrociami (od omleta po awokado)
-
Empanadas czyli pierożki z pysznymi nadzieniami
-
Guagua czyli przedziwnie malowane kolorowymi lukrami bułki wypełnione dulce de leche lub konfiturą z guawy.
-
Fritadę - nie mylić z fritatą, danie narodowe czyli smażona wieprzowina wraz ze smażonymi plantanami, ziemniakami i warzywnymi dodatkami
-
Sancocho i pollo czyli najbardziej typowy zestaw obiadowy jaki można w tym kraju spotkać - zupa a la rosół (z dodatkiem limonki) oraz pieczony kurczak z ryżem, ziemniakami i warzywami/sałatką.
- W ogóle polecamy tzw.
Zestaw lunchowy - czyli wejście do niepozornej knajpki i zamówienie lunchu. Zwykle składa się on z rosołowej zupy, soku z wyciskanych owoców oraz mięsa w jakiejś formie wraz z ryżem/plantanem/sałatką. Może nie brzmi rewolucyjnie, ale z naszych obserwacji to najbardziej typowe jedzenie w Ekwadorze.
- Makaron z masłem - to trochę żart, a trochę nie. Nie jest to oczywiście danie typowo ekwadorskie, ale za to obecne w każdym menu dla dzieci. I nic dziwnego, nasze niejadki się nim dosłownie zajadały :)
Na własną odpowiedzialność można spróbować:
-
Cuy czyli świnki morskiej
-
Encebollado czyli rybnego gulaszu :)
Podróżowanie z dziećmiEkwador nam się sprawdził jako kierunek wyjazdu z dziećmi. Myślę, że głównie dzięki samym Ekwadorczykom - z ręką na sercu zgodnie uznaliśmy, że ten naród trafia u nas na podium pod względem serdeczności, bezinteresownej, ale nienachalnej chęci pomocy i uprzejmości.
Oprócz tego krzesełka do karmienia były szeroko dostępne w restauracjach, przewijaki może nie aż w tej skali, ale nie mieliśmy też problemu ze znalezieniem miejsca do przewijania, a karmienie piersią nikogo tam nie gorszy.
Jeżdżenie wózkiem mogłoby być łatwiejsze, chociaż i tak było o niebo łatwiej niż w Azji, więc nie możemy narzekać.
Jedyny minus to standard czystości noclegów - tak samo zresztą jak w Meksyku, mieliśmy wrażenie, że mycie podłóg mopem nie jest powszechne, tak jak i ściąganie butów po wejściu do mieszkania. Cóż, podróżując bez raczkującego bobasa pewnie byśmy nawet na to nie zwrócili uwagi (np. do czystości toalet naprawdę nigdy nie można było się przyczepić), a tak to skończyło się na tym, że myłam podłogi sama (i niestety zdarzyło się też, że walczyliśmy z problemami żołądkowymi Wero).
Wyjeżdżając z dziećmi zawsze sprawdzamy standard opieki zdrowotnej w danym kraju i tu mile nas zaskoczyło to, że Ekwador jest jednym z krajów z najbardziej efektywnym systemem opieki zdrowotnej na świecie! Do tego ma bardzo liczną kadrę świetnie wykształconych zagranicą, anglojęzycznych lekarzy. Szczęśliwie jednak nie musieliśmy sprawdzać czy to prawda.
BezpieczeństwoPrzyznam, że w Ekwadorze wszędzie czuliśmy się bardzo bezpiecznie (i bardzo przyjaźnie). Inna sprawa, że ze względu na dzieci właściwie po zmroku nigdzie nie chodziliśmy. Faktycznie, uważaliśmy bardzo mocno na kieszonkowców, którzy, jak wynika z opowieści znajomych oraz statystyk są bardzo powszechni i bardzo sprytni. Na szczęście ominęła nas ta przygoda, choć wydaje mi się, że o włos (raz prawie że przyłapałam faceta na czajeniu się na moją torebkę w kawiarni).
Różne inne- Zasięg i pokrycie LTE w Ekwadorze były bardzo słabe
- W Quito działa uber, co było bardzo wygodne
- Na ulicach trzeba mocno patrzeć pod nogi - Ekwadorczycy nie sprzątają po swoich psach…
- Znajomość angielskiego jest wśród lokalsów dość słaba
- Standard wyposażenia w wynajmowanych mieszkaniach obejmował zawsze: blender kielichowy, mikrofalówkę i ekspres przelewowy.
- Mimo, że Ekwador nie jest bogatym krajem, na ulicach praktycznie nie było bezdomnych ani pijaków. Żebraków naprawdę niewielu.
- Lepiej się nie przywiązywać do godzin otwarć knajp, kawiarni czy sklepów podanych na Google Maps - są kompletnie nieaktualne (jak i często same miejsca były dawno zamknięte lub źle zaznaczone).
No to tyle tytułem wstępu.
Ekwador bardzo polecamy!