To była krótka piłka.
Ale zresztą nie o wyzwanie chodziło - cieszyliśmy się, że po zeszłorocznej przerwie, po dwóch latach stać się mogło za dość naszej tradycji Sylwestra spędzanego z przyjaciółmi w górach. Tym razem pojechało aż 5 rodzin, dzieci obrodziło, bo było ich aż 9-cioro, z czego najstarsze miało prawie 6 lat, a najmłodsze prawie 6 miesięcy.
Stacjonowaliśmy pod Jelenią Górą i sąsiedni niewysoki
Skopiec, najwyższy szczyt
Gór Kaczawskich, tudzież
Krainy Wygasłych Wulkanów*, był dla naszej czeredy idealnym celem.
Plan był taki, że ten, kto umie już chodzić, idzie o własnych siłach!
Podjechaliśmy autami bardzo leniwie, bo aż na
Parking pod Skopcem, tuż pod
Przełęczą Komarnicką.
Parking jest niewielki, ale dla nas oraz kilku innych przyjezdnych wystarczył w zupełności. W górę ruszyliśmy szykiem niezbyt zwartym, tempem niezbyt szybkim. Pierwsze 100-200 metrów
żółtym szlakiem, do tzw.
Drzewa Sandałowego (nazwa jest bardzo dosłowna - sprawdźcie na zdjęciach, z perfumami nie ma ono nic wspólnego :D) przeszliśmy jeszcze wszyscy, ale od tego momentu ekipa zdobywców zaczęła nam się nieco wykruszać.
Mimo to dzielnie szliśmy dalej oblodzonym
niebieskim szlakiem pod niezbyt stromą górę. Jedno dobrze oznaczone zejście ze szlaku i po 15 minutach najbardziej ruchliwi z nas stali już na szczycie. A w ciągu 20-stu minut nawet ci najbardziej zainteresowani taplaniem się w błotku też mogli pochwalić się pamiątkowym zdjęciem na szczycie
Skopca. Zejście zaplanowaliśmy tę samą trasą, z szybkim zaliczeniem niedalekiego punktu widokowego.
Brawo młodociana ekipo!
* Mimo, że Skopiec należy do Korony Gór Polskich, od pewnego czasu nie jest już tak naprawdę uważany za najwyższy szczyt Gór Kaczawskich. Jest dopiero trzeci, za sąsiednim Barańcem i Folwarczną.