O tym jak bezczelnie nas okradziono czyli spod lodowców w tropiki-> Najsłynniejsze szlaki w pobliżu: *
Szlak Wybrzeża Abel Tasman, jeden z Great Walks
*
Heaphy Track, jeden z Great Walks, położony w Kahurangi NP
-> Sceny z Władcy Pierścieni kręcone w pobliżu:* Las Chetwood w okolicach miasteczka Bree (wzgórze Takaka)
* Wzgórza Eregionu oraz surowy krajobraz na południe od Rivendell (Mt Olympus)
* Dimrill Dale, gdzie Drużyna Pierścienia odpoczywała po wyjściu z Morii (Mt Owen)
W pamięci mieliśmy jeszcze kry lodowe sunące po jeziorze u stóp Aoraki, gdy dotarliśmy do tropikalnego z wyglądu Parku Narodowego Abel Tasman na północnym czubku Wyspy Południowej.
Abel Tasman to najmniejszy park narodowy Nowej Zelandii, dumnie noszący imię holenderskiego odkrywcy wysp. Park jest niezwykle urokliwy, a do tego charakterem zupełnie nie przypomina surowych fiordów z południa - tutaj królują przepiękne piaszczyste plaże ukryte w gęstym lesie deszczowym i wielkie paprocie do złudzenia przypominające palmy!
Utworzenie tu w 1942 roku parku narodowego spowodował jednak wcale nie tropikalna atmosfera, a niezwykłe bogactwo fauny, ptactwa konkretnie. Do tego jeszcze wrócę później, w bardziej dramatycznej części tej opowieści ;)
Wybrzeżem Parku Narodowego biegnie jeden z Wielkich Szlaków NZ. Jest on turbo przyjemny - trasa biegnie po niewielkich pagórkach w leśnym cieniu, co rusz schodząc do małych zatoczek na złociste plaże, gdzie najlepiej ściągnąć buty i iść w piasku na boso. Lato w pełni!
Na tej przyjemnej trasie jest niestety jedno utrudnienie - hordy maleńkich, wściekle gryzących muszek tzw. sandflies. Jednak dobry repelent i przyspieszenie tempa w okolicach ich grasowania pozwoliło nam uniknąć dotkliwszych ukąszeń.
Wracając do szlaku - trzeba pamiętać, że tak jak i na innych Wielkich Szlakach NZ, tutaj także obowiązuje wcześniejsza rezerwacja noclegów w specjalnie wydzielonych polach namiotowych lub chatkach (ze spędzenie nocy na trasie szlaku bez pozwolenia/rezerwacji można słono zapłacić). Dlatego też wielu odwiedzających decyduje się na skróconą wizytę w Abel Tasman, korzystając z tzw. wodnych taksówek, które zawożą i odbierają ich na wybranych plażach (dzięki czemu mogą przejść kawałek szlaku w jeden dzień).
My, korzystając z przepięknej, letniej pogody, zaplanowaliśmy w Abel Tasman dłuższą trasę. To był nasz pierwszy dwudniowy trek we trójkę! Zdecydowaliśmy się na pętlę w znacznie mniej uczęszczanej, północnej części parku. Auto zostawiliśmy na parkingu przy
Zatoce Wainui, a nocleg zarezerwowaliśmy na polu namiotowym w
Totaranui. Mieliśmy szczęście, że udało nam się to zrobić z naprawdę niewielkim wyprzedzeniem!
Pierwszego dnia ruszyliśmy trasą 'przez interior', czyli przez wzgórze Gibbs Hill (dumne 405 m). Drugi dzień zakładał powrót wybrzeżem i plażami. Tempa nie mieliśmy jakiegoś wyczynowego - Rafał niósł Różę w nosidle, więc ja na plecy wzięłam nasz cały ekwipunek biwakowy plus jedzenie. Do tego Róża raz na czas pragnęła również pokonywać szlak na własnych nóziach. Nigdzie nam się jednak nie spieszyło - świeciło słońce, pogoda była iście wakacyjna, widoki boskie, trasa nie za długa, a czasu w bród.
Do Totaranui dotarliśmy wczesnym wieczorem, na tyle późno, że obowiązywała już samodzielna rejestracja. Swoją drogą, to jedyny punkt na szlaku, poza jego końcem i początkiem, gdzie można dotrzeć autem, dlatego też kemping cieszy się sporym zainteresowaniem. Warunki są bardzo podstawowe - niewielka toaleta i umywalki na zewnątrz z zimną wodą. Za to widok na morze i plażę wynagradza wszelkie niedogodności!
Gdy już nacieszyliśmy się piaskiem, morzem i plażą (oraz gdy Róża zrozumiała, że z falami lepiej nie zadzierać :D) i gdy zjedliśmy prosty obiad ugotowany na kuchence gazowej, rozbiliśmy namiot i poszliśmy spać. Spało się świetnie, a do tego mi i Róży dość długo. Rafał bowiem wstał o świcie i poszedł pobiegać. Jego celem była uznawana za najpiękniejszą plażę tego wybrzeża,
Awaroa (twierdzi, że wczesna pobudka była tego warta!).
Tutaj dygresja: na Wybrzeżu Abel Tasman czasy odpływów i przypływów mają wielkie znaczenie - niektóre części szlaku prowadzą przez obszary zalewane przypływem i 'suchą nogą' da się je przejść tylko podczas odpływu. Inaczej trzeba mocno nadrabiać trasę. Ma to miejsce m.in. na plaży Awaroa.
Po naszej pobudce połączonej z powrotem Rafała okazało się, że padliśmy ofiarami
bezczelnej, zuchwałej i bezwzględnej kradzieży (zbrodnia musiała mieć miejsce w trakcie nieobecności Rafała)! Zniknęła większość naszego jedzenia!
Po przeczesaniu pobliskich zarośli sprawca przestępstwa wyszedł na jaw, niestety nie udało nam się go ani ująć ani odzyskać skradzionego prowiantu.Wspominałam wcześniej, że PN Abel Tasman został utworzony ze względu na ogromną różnorodność mieszkającego tutaj ptactwa. Wśród nich są dwa bardzo zuchwałe gatunki - endemiczne weka (zwana także maoryską kurą, jest nielotem, a z wyglądu przypomina trochę kiwi, chociaż charakter ma zdecydowanie nie-nieśmiały) oraz pukeko z czerwonym dziobem. Faktycznie, sporo tych ptasich opryszków szwendało się między namiotami, widzieliśmy nawet też karteczki z ostrzeżeniami, że sprytne weka nauczyły się otwierać turystyczne pojemniki z jedzeniem (!), nie sądziliśmy jednak, że odważą się nas okraść wprost z namiotu. Nie pogardziły nawet jedzeniem w szczelnych opakowaniach! Cóż, pozostało nam tylko zebrać w krzakach porwane opakowania po naszym jedzeniu, pożywić się resztkami, których wekom i pukeko nie udało się ukraść (oszczędziły masło orzechowe!), spakować się i na głodnego ruszyć w drogę powrotną.
Mimo burczenia w brzuchu, szło się bardzo przyjemnie, robiliśmy sobie przystanki na krótkie kąpiele w morzu i zdecydowanie, mimo wysokiej przestępczości, wizytę w PN Abel Tasman polecamy każdemu!