Nie rozumiemy jeszcze fenomenu Monywy, gdy tu przybywamy późnym sobotnim wieczorem. Mamy za sobą malowniczą, pylistą drogę (mimo, że niedawno wylano na nią nowy, równy asfalt, wybitnie skracając drogę dojazdu!), wśród pól ryżowych i pięknych, choć suchych o tej porze łąk.
Wydaje nam się nieco podejrzane, że miejscowość, w której dosłownie nic nie ma, znajduje się na liście 1000 cudów świata wg
Hillmanna, którą śledzimy, inspirujemy się, choć nie zawsze się zgadzamy. Tak czy siak, chcąc wyrwać się z nie aż tak uroczego Mandalay, decydujemy się na wizytę w mniejszej i mniej uczęszczanej Monywie.
A więc jest to fakt pierwszy fenomenu: umieszczenie mało interesującego miasta na liście cudów.
Fakt drugi: są tu tłumy ludzi (Birmańczyków, nie turystów). Wszyscy spacerują po mieście, okupują hotele (niemal wszystkie miejsca noclegowe są pozajmowane, z trudem udało nam się znaleźć norowaty pokoik!), ucztują w ulicznych knajpkach i wieczornym targu, a kolejne tłumy wciąż się do miasta zjeżdżają. Wysypują się z busów, kwaterują w hotelach, wypakowują manatki i pokornie składają ofiary w
Shwezigon Paya przed oświetlonym kolorowymi ledami Buddą.
Fakt trzeci: właściwie przy tym wszystkim, całkiem nam się tu podoba! Mimo, że w miasteczku naprawdę nic nie ma do zwiedzania, to jest jasno, żywo i ciekawie. Wieczorne życie Monywy stanowi miły kontrast do cichego o zmroku Mandalay. Mijamy mnóstwo stoisk z odpustowym kiczem, kolorowymi napojami, soczystymi owocami, szarańczą na wagę i grillowanym mięsem. Zajadamy się świeżo wypiekanymi racuchami z cukrem (pracowicie pociętymi nożyczkami na kawałki) i popijamy z miejscowymi herbatkę siedząc na niskich, plastikowych krzesełkach prosto na ulicy. Zaczynamy rozumieć dlaczego fajnie być w Monywie w birmański Nowy Rok.
A tak naprawdę, to do Monywy warto przyjechać nie ze względu na atmosferę miasteczka, a na jego okolice.
Na zachód od niej jest charakterystyczny kompleks 947 jaskiń
Phowintaung (co oznacza
Góra samotnej, odizolowanej medytacji), pełnych posągów Buddy i XIV-XVIII wiecznych malowideł na ścianach. Nie macie pojęcia jak bardzo żałuję, że się tam nie udaliśmy!
Pojechaliśmy za to motorową taksówką na południowy wschód od Monywy. Znajduje się tam niesamowicie kolorowa świątynia
Thanbodday Pagoda, zdobiona tak, że wydaje się być żywcem przeniesiona z kiczowatej bajki. Dach tej wybudowanej całkiem niedawno, bo w połowie XX wieku, świątyni składa się z połyskujących w słońcu rządków malutkich złotych stup ulokowanych nad malinowo-różowymi ścianami. W środku świątyni skrywa w sobie kolejny nadmiar - jest tu ponoć 5 823 631 wizerunków Buddy!
Ale nawet absolutny brak umiaru świątyni Thanbodday nie przygotowuje na kolejną atrakcję okolicy,
Bodhi Tathaung, zwanym także '
Disneylandem posągów'. Nie umiałabym wymyślić trafniejszego porównania. W okolicznym parku, między zaroślami przysiadło tysiące posągów Buddy, ofiarowanych przez wiernych chcących wyprosić sobie powodzenie, łaski lub dobrą karmę. Ze wszystkich statui wyróżniają się dwie: wielki Leżący Budda (ma 95m!) i gigantyczny, największy na świecie Budda Stojący. Ma on 131 m i pomalowany na złoto z daleka już skrzy się w słońcu.
Do Buddy da się wejść, co w połączeniu z darmowym wstępem przyciąga mnóstwo pątników. Za to, poza nami, nie widzieliśmy żadnych innych białych (byliśmy więc olbrzymią sensacją).
W założeniu podróż przez piętra we wnętrzu Buddy ma być podróżą z piekła do stanu Nirwany. Niższe piętra, symbolizujące zło tego świata i kary, jakie za nie czekają, pełne są strasznych (naprawdę przerażających i odrażających!) malunków na ścianach. Napatrzyliśmy się więc na psychodeliczne freski o ludziach, którzy ulegali ziemskim pokusom i grzechom, na wyobrażenia piekła i krwawe kary, które czekają na grzeszników. Zostaną oni przerobieni na ciastka, zupy i szaszłyki, a ich ciała zostaną ubite przez gigantyczne młotki, noworodki zostaną zjedzone przez wiedźmy, a wszystko pożrą płomienie - opowiadać dalej? Radzę na tę wycieczkę nie brać małych dzieci.
Na szczęście od 10-tego piętra robi się przyjemniej, a wręcz miło i sielsko. Oglądamy historie o dobroci Buddy, o byciu miłosiernym, o zjednoczeniu się z Buddą. Aż od razu lżej i milej pokonuje się kolejne stopnie i piętra, aby wylądować na ostatnim gotowym, 26-tym piętrze.
A że kilka kolejnych pięter czeka na wykończenie, nie dowiedzieliśmy się więc jak wygląda ostateczna Nirwana!
Informator* 1 PLN to ok. 400K (kyatów)
Ceny* dwójka w hotelu: 44100K
* bilety autobusowe z Mandalay do Monywa: 6000K
* porcja smażonych racuchów: 300K
* herbata: 300K
* napoje (woda, coca-cola, sprite) w knajpce: 300-400K
* objazd po okolicy na motorowej taksówce: 8000K (od osoby)
* motorowa taksówka z centrum Monywy na dworzec autobusowy: 1000K
* wstęp do Thanbodday: 3000K
Przydatne adresy* NIE polecamy hotelu Golden Arrow. Pełno karaluchów, okropna łazienka i niski standard pokoju, wifi działające tylko w lobby i śniadanie, którego nie doczekaliśmy, czekając ponad 35 minut. Wszystko byłoby to zniesienia, gdyby nie wygórowana cena.
* Piekarnia Eureka koło Wieży Zegarowej: dla dobrej kawy i świetnych deserów