Miasto aniołów, wielkie miasto i rezydencja świętego klejnotu Indry [Szmaragdowego Buddy], niezdobyte miasto Boga, wielka stolica świata, ozdobiona dziewięcioma bezcennymi kamieniami szlachetnymi, pełne ogromnych pałaców królewskich, równającym niebiańskiemu domowi odrodzonego Boga; miasto, podarowane przez Indrę i zbudowane przez Wiszwakarmana - miasto o najdłuższej nazwie na świecie kusiło nas od dawna.
Kogo zresztą by nie fascynowała stolica najbogatszego monarchy świata, mekka backpackerów, królestwo niskich cen i wspaniałej kuchni, gdzie na każdym rogu znajdziesz masaż, owady w miodzie albo zaproszenie na ping pong show. Sodoma i gomora, cudowne buddyjskie świątynie, jedna z najostrzejszych kuchni świata kraina uśmiechu i wolności z drakońskimi przepisami. Miks jak ze współczesnych baśni tysiąca i jednej nocy, z całą ich bajkowością i brutalnością.
Po dwóch latach od tej podróży na samo jej wspomnienie uśmiecham się równie szeroko, jak wtedy, gdy wczesnym rankiem wysiadaliśmy z samolotu w
Bangkoku.
SzacunekW Tajlandii bezwzględnie szanuje się dwie postaci. Buddę i króla Bumibola, Ramę IX (w momencie, gdy my byliśmy w Bangkoku król Bumibol jeszcze żył i był najdłużej panującym współczesnym monarchą na świecie). O ile o respekcie do tego pierwszego przypominają liczne tabliczki informujące o stroju odpowiednim do wizyty w świątyni (zakryte ramiona i kolana, nieprześwitujące materiały), konieczności zdjęcia butów przed jej progiem, a także prośby o niekupowanie pamiątek z wizerunkiem Buddy, to o oddaniu dla zmarłego już króla aż tyle się nie mówi. O tym po prostu się wie. Do tego stopnia, że należy bardzo uważać nawet na to, jak operuje się pieniędzmi, na których jest jego wizerunek - nawet w ten sposób można obrazić jego majestat i skończyć za to w więzieniu!
Ulica BackpackerówNie zastanawialiśmy się więc długo - poznawanie Bangkoku zaczęliśmy więc od jego serca, dzielnicy królewskiej
Rattanakosin!
Dzielnica ta jest tak naszpikowana tajskimi 'must see', że prędzej czy później trafi tu każdy turysta. Nie dziwi więc to, że wokół murów zabytkowych świątyń roi się od naciągaczy, kierowców tuk-tuków, sprzedawców pad thai, lady-boyów i stoisk z prażonymi robalami. Kwintesencją tego misz-maszu jest
Khao San Road, najbardziej turystyczna ulica Bangkoku. Mówi się, że turysta znajdzie na niej wszystko - od najbardziej tajskich potraw po McDonaldsa i BurgerKinga. Od licznych lokali z masażami i długo otwartych imprezowni po najtańsze noclegi w mieście. Od backpackerów stawiających pierwsze kroki w Azji przez naciągaczy po młodych, imprezujących tajskich studentów. Zrobisz sobie tam tatuaż, masaż, kupisz podróbkę markowej odzieży, a sushi poprawisz kanapką z subway'a. Jest hałaśliwie, komercyjnie i ruchliwie. Można lubić, można nie znosić, ale co tu dużo mówić, to miejsce to kwintesencja zasady 'jest popyt, jest podaż'.
PałacWieże Pałacu Królewskiego widać już z daleka. Charakterystyczne, bogato zdobione złotem dachy w czerwieni i zieleni, z iglicą w kształcie królewskiej korony, od razu dają wyobrażenie o majestacie Syjamskiego Króla, mimo, że białe, dwukilometrowe mury skutecznie odgradzały boskiego władcę od motłochu. Perspektywę potęguje jeszcze znajdujący się przed pałacem duży, trawiasty plac
Sanam Luang, na którym organizowane są państwowe ceremonie.
W 1782 roku, gdy pałac stawiano (a wybudowano go w zaledwie 3 lata!), potęga władcy, Ramy I, musiała być mocno podkreślona. Zaledwie 5 lat wcześniej brutalna armia birmańska najechała Syjam i doszczętnie zniszczyła i spaliła Ajutthaję, dotychczasową stolicę kraju. Państwo było w rozsypce, gdy władzę w nim przejął Buddha Yodfa Chulaloke czyli wspomniany już Rama I Wielki.
Król postanowił założyć nową stolicę w miejscu małej rybackiej wioski Bang Makok (
Wioski Drzewek Oliwnych) na wyspie między rzeką Menam i kanałem Khlong Lod. Odtworzono tu układ i architekturę wspaniałej Ajutthai, a całość zyskała nazwę
Miasta Aniołów. Każdy kto przybywał do nowej stolicy nie miał wątpliwości, że Tajlandia wstała z kolan.
Rodzina królewska już tu nie mieszka, ale pałac dalej jest ważną jej rezydencją - mieszkają tu ważni królewscy goście, odbywają się audiencje i obchody uroczystości państwowych. Sala Tronowa czy Sala Audeincyjna w dalszym ciągu żyją królewskim życiem. Nawet harem, w którym już od dawna nie mieszkają królewskie żony, w dalszym ciągu pilnie strzeżony jest przed wejściem mężczyzn innych niż monarcha.
Jednak dziś między pilnującymi pałacu figurami demonów i lwów przechadzają się głównie turyści. Tłumy turystów. A ich stężenie jest największe w okolicy...
Świątyni Szmaragdowego BuddyChociaż nieco może rozczarowywać fakt, że Budda ma jedynie 66 cm i nie jest wykonany ze szmaragdu, a z jadeitu (z jednej jego bryły!), to jest on największą tajską świętością. Medytujący Budda siedzi na 12-metrowym złotym tronie i 3 razy w roku król osobiście zmienia mu strój. Latem jest to korona, w porze deszczowej strój mnicha i pozłacane nakrycie głowy, a w zimie złocisty szal.
Kult i wyobraźnię odwiedzających rozpala też dodatkowo tajemnicza historia posążku. Nie wiadomo jak i kiedy został wykonany. W 1434 roku odkryto go przypadkowo, gdy piorun uderzył i rozłupał starą stupę w Chiang Rai. Nie od razu jednak było wiadomo jak wielki to skarb - Budda był pokryty gipsową powłoką. Przechowywano go w świątyni, aż do czasu, gdy gips zaczął sam odpadać płat po płacie, odkrywając prawdziwe oblicze Buddy. Wieść o tym niezwykłym posążku rozniosła się szerokim echem i dotarła do władcy sąsiedniego królestwa Chiang Mai. Król zażądał posążka i wysłał żołnierzy na słoniach, aby mu go przywieźli. Misja jednak się nie powiodła - mimo, że odebrano Buddę świątyni, to... słoń powędrował w inne miejsce, do miasta Lampang. Uznano to za znak sił wyższych i wybudowano Szmaragdowemu Buddzie wspaniałą świątynię w Lampang.
Dalsze losy posągu są niemniej burzliwe - wywieziono go do Laosu, skąd został później po latach odbity, przenoszono go ze świątyni do świątyni, aż wreszcie w 1785 roku Rama I wybudował mu godne miejsce, tuż pod własnym okiem.
Dziś część odwiedzających zatopiona jest w modlitwie, część pali przed nim kadzidła, a część, mimo zakazu, próbuje zrobić sobie selfie pod jak najlepszym kątem.
Budda LeżącyBudda Leżący i spokojnie oczekujący na przejście w stan Nirwany jest olbrzymi. Ma 46 metrów długości i 15 metrów wysokości, a na jego olbrzymich stopach zmieściło się 108 lakszan, czyli pomyślnych znaków pozostawionych ludziom przez Buddę. Olbrzymi posąg zbudowany jest z cegieł pokrytych pozłacanym gipsem i leży w najstarszej i największej świątyni Bangkoku
Wat Pho.
Cały kompleks jest zachwycający - jest sporo wiharnów czyli pawilonów dla Buddy, pozłacanych posążków Oświeconego i pięknych stup pokrytych tłuczoną, kwiecistą porcelaną. Jest też
Pawilon Masażu, gdzie ściany zdobią kamienne tablice z zaznaczonymi głównymi miejscami masażu. W rzeczy samej - Wat Pho była nie tylko świątynią, ale i ważnym centrum edukacji medycznej w Bangkoku. W dalszym ciągu chętni mogą tutaj pójść na lekcje masażu albo oddać się w ręce masażystów, aby tak jak wielki Leżący Budda pogrążyć się w Nirwanie.
Siedem Sfer SzczęśliwościWieczór spędzamy nad rzeką i cieszymy się łagodnym ciepłem lata, zabawami dzieci na sąsiednim trawniku i widokiem na najsłynniejszą świątynię Bangkoku położoną po drugiej stronie rzeki. Jej charakterystyczna architektura -
prang czyli strzelista wieża, otoczona 4-ma mniejszymi uwieczniona została na 10-bahtowej monecie.
Zapada zmrok, który powoli otula
Wat Arun, świątynię boga Świtu.
Skoro świt więc dnia następnego spieszymy, aby wspiąć się na świątynne schody. Podobno wchodząc do połowy jej wysokości osiągamy wyższy poziom istnienia! Podstawa wieży symbolizuje 3 światy wg buddyjskiej kosmologii: pożądanie, formę i świat bez formy. Środkowa część wieży to niebo Tawaitsma strzeżone przez boga Indrę, a jej zwieńczenie symbolizuje Górę Meru, siedzibę bogów z 7 sferami szczęśliwości. Na samym czubku prangu osadzony jest piorun, atrybut Indry.
Wokół głównego prangu, czyli boskiej Góry Meru, są 4 mniejsze wieże, symbolizujące 4 kontynenty (zabijcie mnie, ale nie wiem które pominięto!), a pomiędzy nimi ma się rozciągać kosmiczny ocean.
Głowa nam już wiruje od tych kosmicznych symboli, gdy dowiadujemy się, że z powodu remontu nie ma wstępu na schody. Cóż, wyższy poziom istnienia widocznie nie jest nam pisany!