W Pradamano, w krainie Friulów, gdzie przypadał ostatni przystanek w naszej włoskiej podróży, zarezerwowaliśmy nocleg w jednej z lokalnych agroturystyk. Gospodarze od razu napisali, że tego wieczora spodziewają się odwiedzin znajomych i że jeśli chcemy, to odłożą nam kawałek pizzy na kolacji, gdybyśmy byli głodni po podróży.
Traktowaliśmy to jako miłą propozycję, nie wiążąc z nią zbyt wielkich oczekiwań. Jakież było nasze zdziwienie, gdy trafiliśmy na najprawdziwszą włoską (a właściwie friulską!) fiestę!
Agroturystyka okazała się być małą winiarnią produkującą własne, wspaniałe wina (niewiele jest innych regionów na świecie mających tak sprzyjające warunki do produkcji białego wina jak Friuli!), a odwiedziny znajomych były wielką imprezą na cześć kończącego się sezonu wakacyjnego. Wśród długich stołów ustawionych na podwórku i pod uroczymi światełkami kręciły się prawdziwe tłumy przyjaciół naszych gospodarzy. Ktoś zaciągnął nas na pizzę, którą przygotowywał lokalny mistrz, ktoś inny dał do ręki kieliszki wypełnione doskonałym domowym winem (
'Czekacie na klucz do pokoju? To przecież akurat macie chwilę, żeby się z nami napić!'), jeszcze ktoś inny zaczął z zachwytem opowiadać o tutejszym regionie.
Było nam lepiej niż dobrze!
A tacy właśnie się Friulowie - serdeczni, sympatyczni i dumni z własnej tożsamości. Ich autonomiczna kraina (Friuli-Wenecja Julijska) nie jest pierwszym wyborem turystów przybywających do Włoch, dlatego też Friulowie są zachwyceni, gdy ktoś chce odwiedzić ich region. Bardzo są zeń dumni: z historii obfitującej w wiele dziejowych zakrętów, z wina, z własnego języka, z przygranicznej atmosfery, z miast i nawet z sąsiedztwa ze Słowenią. Gdy mówiliśmy, że następnego dnia chcemy wybrać się do
Cividale del Friuli, kiwali głowami z aprobatą. To miasto to Friuli w pigułce.
Nawet nazwa
Friuli pochodzi właśnie od tego miasta. Cividale założone zostało przez Juliusza Cezara w 50 r. p.n.e. jako
Forum Iulii, co w biegu dziejów zniekształcone i skrócone zostało do
Friuli. Moment chwały miasto przeżywało za panowania Longobardów, gdy zostało pierwszą stolicą ich królestwa.
To im właśnie Cividale zawdzięcza swoją aktualną sławę. Znajduje się tutaj bowiem jedyny tego rodzaju zabytek na świecie - zachowana niemal w całości
kaplica Longobardów z VIII wieku z cudownymi freskami i drewnianymi stallami. Dziś otoczona jest muzeum, które samo w sobie jest średnie (może na naszej opinii zaważyło to, że w czasie naszego pobytu stanowisko wykopalisk było nieczynne), natomiast kaplica robi wspaniałe wrażenie. Nic dziwnego, że w 2011 r. została wpisana na listę UNESCO (wraz z 6-tką innych włoskich miast - miejsc potęgi Longobardów).
Samo miasto, mimo wielkiego historycznego znaczenia, leży na uboczu i jest niewielkich rozmiarów. Bez problemu można je obejść wzdłuż i wszerz w jedno przedpołudnie. Za to ma zachwycającą atmosferę - nie ma tu tłumów turystów, a stoliki licznych kawiarni zapełniają Friulowie cieszący się piękną sobotą. Architektura miasta przypomina, że to włoskie pogranicze - czuć wpływy niedalekiej Austrii, do której zresztą Cividale przez pewien czas należało. Kamieniczki pamiętające średniowiecze i kamienne uliczki są uroczą mieszanką włoskiego, austriackiego i słoweńskiego stylu.
Najlepiej podziwiać go stojąc na
Diabelskim Moście nad rzeką Natisone. Most pochodzi z XV wieku, a wg legendy kamień pod jego środkowe przęsło rzucił do rzeki sam diabeł. I rzeczywiście, patrząc stąd na Cividale nietrudno uwierzyć, że do stworzenia tak malowniczego miasta potrzebne były siły nadprzyrodzone!
*
To już koniec naszej włoskiej wyprawy, pierwszej zagranicznej podróży Róży. Wyjazd miał być testem tego jak jej i nam z nią się podróżuje, sprawdzeniem czego unikać i okazją do wyciągnięcia wniosków jak wspólne wędrowanie ulepszyć.
Test wypadł nader pomyślnie - Róża doskonale zniosła podróż samolotem jak i długą jazdę autem, nie miała też żadnych problemów z codziennie zmieniającym się miejscem noclegu (dobrym patentem tutaj było to, że spała w gondolce swojego wózka, czyli w miejscu, które zna, lubi i do którego jest przyzwyczajona). Zresztą, co tu dużo mówić - zrelaksowani (wakacjami) rodzice, to zrelaksowane dziecko!
W myśl tej zasady, ucieszeni pomyślnie zdanym przez Różę testem, zaraz po powrocie kupiliśmy bilety na nieco dalszą, dłuższą i ambitniejszą podróż. Szczegóły już wkrótce!