Spostrzegawczy zapewne zauważyli, że w swojej relacji ominęłam prawie dwa tygodnie - był to czas spędzony w Omanie, który jest kompletnie innym światem w porównaniu do Emiratów, i którego nie chciałabym mieszać w emirackie porachunki. Dlatego też postanowiłam opowiedzieć najpierw wszystko o Emiratach, o ich bogactwie ale i brudzie, zanim przejdę do creme de la creme tej relacji, czyli do pięknego Omanu. A więc czas na ostatni odcinek opowieści o Emiratach, czyli na obiecaną od dawna ich ciemną stronę.
Wbrew pozorom, nie chcę pisać o tym, co czym pewnie wszyscy i tak wiecie - o kończących się zasobach ropy, o budowach na kredyt, ostrym prawie, zgwałconych kobietach skazywanych za seks pozamałżeński czy o szybkich autach. O tym pewnie słyszeliście już sporo, natomiast ciekawsza wydaje mi się opowieść o tym, co łatwo zdobyte pieniądze zrobiły z emirackim społeczeństwem.
Chciałabym tylko zastrzec, że to o czym napiszę to rzeczy, o których usłyszałam od ekspatów mieszkających w Emiratach od lat, (zwykle pracujących jako nauczyciele czy inżynierowie) są ich własne spostrzeżenia i opinie. Fakt, że opowieści kompletnie różnych ludzi, których tam poznaliśmy są zbieżne, rzeczywiście wydaje się potwierdzać, że naprawdę tak jest, ale proszę, przyłóżcie do tego wszystkiego swój własny filtr.
*
Pieniądze totalnie zepsuły to społeczeństwo.
Nikt na nie nie zapracował, nikt nie układał skomplikowanych biznesplanów - te olbrzymie, niewiarygodne pieniądze po prostu niejako wytrysnęły spod ziemi, wprost pod nogi zdumionych pustynnych szejków. Początkowo jeszcze ktoś miał jakiś plan koniecznej modernizacji kraju, Emiraty szybko zaczęły dorównywać niedoścignionemu wcześniej Zachodowi pod względem standardu życia, ale szybko okazało się, że tych pieniędzy jest jeszcze więcej! Tak więc w rekordowo krótkim czasie, mieszkańcy Emiratów porzucili trudne, acz nie bardzo pracowite, życie na pustyni, na rzecz znacznie łatwiejszego życia opłacanego przez tryskającą z ich ziemi ropę.
Jak się domyślacie, w tej historii pustynnego kopciuszka zabrakło tego momentu, w którym na nagrodę trzeba było zapracować. Ona sama się pojawiła, trudno więc dziwić, że w Emiratach nigdy nie wyrobił się etos ciężkiej pracy.
Co skutki zdaje się mieć naprawdę poważne.
Żeby jeszcze lepiej zrozumieć skalę problemu, warto przypomnieć, że jedynie 19% mieszkańców tego kraju ma jego obywatelstwo. Reszta to emigranci zarobkowi, głównie z Indii, Bangladeszu czy Filipin. Czyli niecałe 20% społeczeństwa ma prawo do korzystania z dóbr tego kraju, reszta stanowi tanią siłę roboczą.
Obywatele, czyli Emiratczycy arabskiego pochodzenia, dostają więc olbrzymie pieniądze za nic. Dostają dosłownie - rząd wypłaca im co miesiąc olbrzymie pensje, za sam fakt bycia obywatelem kraju. Co za tym idzie, nikomu z tych ludzi nie chce się pracować. Rząd próbując temu przeciwdziałać, wprowadził nową zasadę, że pieniądze należą się tylko tym, którzy faktycznie mają pracę, co wbrew pozorom chyba nawet pogorszyło sprawę. W tym momencie działające w Emiratach firmy zmuszane są do zatrudniania leniwych Emiratczyków na fikcyjnych stanowiskach, nie mogą ich zwolnić i muszą płacić im straszne pieniądze. Nie sprawia to, że obywatelom chce się bardziej pracować, dodaje tylko niepotrzebnego balastu firmom, które kończą z niezwalnialnym pracownikiem, który nic nie robi. Zagraniczne firmy oczywiście są dotknięte tym przepisem jeszcze mocniej - nie można otworzyć w Emiratach firmy nie zatrudniając w niej obywatela tego kraju.
Oczywiście nikt nie zaprząta sobie głowy sensownym zarządzaniem pieniędzmi. To, że Dubaj ma olbrzymie długi, wiedzą wszyscy, ale mało kto wie, że większość obywateli tego kraju też ma długi. Z tym, że te drugie są co parę lat umarzane przez litościwego szejka.
Jeszcze gorzej sytuacja wygląda wśród rozpuszczonego do granic możliwości, najmłodszego pokolenia. Dzieci Emiratczyków są totalnie zepsute. Nie chce im się uczyć, w rezultacie naprawdę NIC nie umieją, ale wszystkie chcą mieć super stopnie, bo tym można się pochwalić. Podobnie jest i na późniejszych etapach edukacji, kiedy to rząd płaci za luksusowe warunki odbywania studiów - opłaca czesne, mieszkanie, transport, jedzenie i daje 7000 AED (ok. 7 tysięcy złotych) kieszonkowego. Ten pakiet jednak dostają tylko najlepsi, osiągający na egzaminach wyniki powyżej 90%. Podobnie jak wcześniej - nikomu nie chce się jednak na takie rezultaty pracować, a każdy chciałby dostać takie stypendium.
Już małe dzieci próbują zdobyć lepsze oceny... dając nauczycielom łapówki, zastraszając ich (powołując się np. na znajomości wśród wpływowych ludzi!) czy oszukując. Wszystkie te zachowania w szkole są na porządku dziennym. Dzieci od małego wiedzą jak się załatwia sprawy.
Sprawie nie pomaga to, że dzieci doskonale wiedzą, że niezależnie od tego czy skończą szkołę czy nie, dostaną jakąś niewymagającą, doskonale płatną pracę i będzie im się dobrze i dostatnio żyło.
Powszechny jest brak szacunku do nauczycieli (stąd zresztą ich duża rotacja) i do innych. Dzieci są zresztą bardzo agresywne i wredne dla siebie. Zdarza się, że brat straszliwie bije własną siostrę na szkolnym podwórku, tłumacząc, że to jego siostra, więc może ją bić. Inna sprawa, że rodzice sami biją swoje dzieci przy nauczycielach - taki tu panuje system kar.
Co gorsza brak koedukacji i totalne odseparowanie płci jeszcze bardziej podkręcają takie agresywne zachowania. A nawet podkręca niebezpieczne zachowania seksualne. Młodzi chłopcy, którym buzują hormony i którzy nawet nie mogą popatrzeć na dziewczyny zaczynają eksperymentować na sobie. W szkole! Dzieci ekspatów mówią swoim rodzicom, że dobrze wiedzą, do których łazienek nie chodzić.
Emiratczycy mają swoją drogą bardzo dużo dzieci, ale kompletnie się nimi nie zajmują. Ich żony nie robią w domu nic. Zwykle nie pracują, ale też nie zajmują się domem, ani nie wychowują dzieci. Mają od tego nianie i służących. Czasem bywa, że Emiratczycy żenią się po raz drugi, np. z dziewczyną z Maroka, tylko po to, żeby ta zajmowała się domem, bo ich emiracka żona nie robi nic. Oczywiście, wbrew islamskiemu prawu, ta druga żona nie jest wcale tak dobrze traktowana jak pierwsza.
Dzieci nie znają więc dobrze swoich rodziców, zajmują się nimi nianie, często z Półwyspu Indyjskiego albo Filipin, więc w rezultacie... te dzieci prawie nie znają języka arabskiego! Często nawet nie umieją poprawnie wymówić swoich imion! Co za tym idzie, nie mają ani zdolności językowych, ani, co gorsza, języka, którym się mogą w pełni posługiwać i wyrażać!
Za parę lat to właśnie te leniwe, rozpuszczone dzieci będą rządzić tym krajem. Trudno powiedzieć jak to będzie wyglądać, bo są zbyt głupie i zbyt mało wyedukowane, żeby nawet być w stanie ocenić kto będzie dobrym doradcą, a kto nie. Nie ceni się tu w ogóle ciężkiej pracy, ogłady i wiedzy.
Emiratczycy, dumni z własnej tożsamości narodowej, są jednocześnie strasznymi rasistami. W Emiratach panuje niemal system kastowy. Wierzchołek stanowią oczywiście sami Emiratczycy, którzy tak naprawdę szanują tylko samych siebie. Potem są biali z Zachodu (mówiąc do nich używa się tu jeszcze formy grzecznościowej Sir/Madam), dalej inni Arabowie, potem rasa żółta, Filipińczycy, a najniżej się Hindusi, Pakistańczycy i mieszkańcy Bangladeszu, którzy nie mają tu żadnych praw i są strasznie traktowani.
Wszyscy Emiratczycy mają zresztą służących imigrantów, dla których są okropni. Krzyczą na nich, rozkazują, biją, upokarzają i odbierają paszporty. Właściwie ci biedni ludzi traktowani są jak niewolnicy, nieraz zamykani w domu w czasie wakacji ich państwa. Dzieci Emiratczyków są więc od małego przyzwyczajone, że są lepsi i gorsi, że zwłaszcza inni to gorsi (najgorsza obelga to
Ty Omańczyku! Ty Egipcjaninie!), a ciężka praca nie oznacza nic.
Swoją drogą, ekspatom płaci się wg paszportu. Biali dostają więcej pieniędzy bo są biali. Przykładowo, nauczyciel pływania z Tunezji dostanie 2 razy mniejszą wypłatę (!!) od Amerykanki, tylko za pochodzenie.
Oprócz dużych podziałów ze względu na pochodzenie, dochodzi obsesja na punkcie separacji płci. Pogłębia to jeszcze to, że rozwody wśród tutejszych Arabów są częste, ale bardzo często też kobiety, wbrew prawu (!) zostają z niczym. No, a takiej rozwódki nikt już za żonę nie weźmie. Kobiety więc żyją w nieustannym strachu przed tym co powie mąż. Ta kobieta nie pójdzie z koleżankami z pracy na lunch czy kawę jeśli w towarzystwie znajdzie się obcy mężczyzna (nawet jeśli jest to jeden facet na 20 osób i będzie siedział na drugim końcu stołu). Strach, że ktoś mógłby ją zobaczyć w takim, nawet dalekim towarzystwie, jest silniejszy.
Co jeszcze bardziej przerażające - bywa, że kobieta w pracy informuje, że gdyby miała np. zawał, prosi, żeby jej nie ratować. Bo gdyby uratował ją mężczyzna, to znaczy, że ją dotknął, a wtedy mąż z pewnością ją zostawi z niczym.
O swojej żonie czy córkach, matce czy siostrach nie mówi się zresztą po imieniu. Często nawet one same przedstawiają się jako np.
'Matka Ahmeda'. Nie mają twarzy ani tożsamości. Gdy para ekspatów odwiedza swoich arabskich znajomych, on siedzi w salonie z mężczyznami, ona musi iść do kuchni czy innych schowanych pomieszczeń z kobietami. Tłumaczy się to niby ochroną przed złymi myślami, ale trudno taki argument zaakceptować.
Często bywa też tak, że im bardziej konserwatywne, trzymające w ryzach towarzystwo, tym potem z niego wychodzi większa hipokryzja. Jak się domyślacie więc, alkoholizm i narkotyki to tutaj duża plaga. Już arabscy 14-sto czy 15-stolatkowie upijają się w barach. Pełno jest też tutaj prostytucji. Schowanej, ale łatwo dostępnej. Bardzo popularne są też wyjazdy ojca i syna na seks wakacje do Tajlandii, którymi potem młodzi chłopcy chwalą się w szkole nauczycielom.
Przy tym wszystkim panuje bardzo mocna, wszechobecna cenzura. Nie wolno nic złego powiedzieć na szejka i jego rodzinę, na politykę kraju czy wpływowych ludzi. Od razu za coś takiego idzie się do więzienia.
A mówiąc o polityce - Emiraty boją się Iranu. Historycznie wroga Persja jest tuż obok, za wodami Zatoki (którą tu nazywa się Arabską, a nie Perską) i, jak tutaj się wierzy, w każdej chwili może Emiraty najechać. Emiraty nienawidzą też Omanu i tego co omańskie. Nazwanie kogoś w rozmowie Omańczykiem jest równoznaczne z wielką obelgą.
Emiraty najchętniej by Oman same najechały i zajęły się jego nieeksploatowanymi jeszcze złożami ropy. W kuluarach mówi się, że za wszystkimi protestami ludności w Omanie stał i opłacał emiracki szejk Mohammed. Do tego powtarza się, że Arabia Saudyjska wybudowała już gigantyczną autostradę przez pustynię, 4000 km do Omanu, wierząc, że kiedyś się przyda.
A Omanem rządzi stary, chory na raka sułtan Qabooz, który nie ma dzieci, ani nie wyznaczył następcy. Rodzinie władcy nie będzie tak łatwo się dogadać kto przejmie sułtańską schedę, a przyczajone Emiraty i Arabia już tej niezgody dopilnują. Kto wie, może nastąpi to już niedługo?
*
Naszą arabską zakończyliśmy w Al-Ain, zwanym miastem ogrodem, gdzie włóczyliśmy się po jego pięknej oazie. Oaza w centrum miasta podzielona jest na małe ogródki, przypominające trochę nasze ogródki działkowe, tyle że obsadzone tysiącami palm. Oaza Al-Ain wpisana została na listę UNESCO jako jedno z miejsc związanych z kulturą ZEA, zamieszkanym już od czasów neolitu.