Samolot obniżał lot, a my z nosami przyklejonymi do szyby zafascynowani śledziliśmy przybliżające się wieczorne miasto. Równe aleje, rzęsiście oświetlone pomarańczowymi latarniami, czubki wieżowców, ciemne o tej porze plaże...
Właśnie lądowaliśmy w mieście, które aspiruje to miana nowej stolicy świata, w
Dubaju.
Plecaki mieliśmy pełne ubrań zakrywających ramiona, kolana i wszystko inne, a w głowach krążyły zasłyszane opowieści o drakońskim prawie tego kraju. O Brytyjczyku zaaresztowanym za to, że na jego ubraniach znaleziono kilka ziarenek zakazanego tutaj maku (w końcu to narkotyk!) i któremu nie pomogły tłumaczenia, że to tylko bułka zjedzenia w Londynie. O chłopaku, który trafił do więzienia za popiół papierosowy na bucie, w którym doszukano się 0.03 g konopi indyjskiej. O karze więzienia za wwóz nielegalnych leków i jeszcze kilka innych, równie nieprzyjemnych historii.
Przejęci wpatrywaliśmy się w szejków w tradycyjnych białych szatach rozmawiających przez najnowsze modele telefonów, zakutane od stóp do głów kobiety w butach takich, że zazdrość mnie zżerała, i w umieszczone gdzieniegdzie napisy, że Dubaj przeprasza za niedogodności związane z remontem lotniska, ale zajęty jest właśnie budową najlepszego aeroportu na świecie.
Co za miejsce! - zdążyłam tylko pomyśleć zanim na dobre zapadłam w arabski sen!