Jeśli myślicie, że Kuba to jedynie wpływy hiszpańskie z domieszką Stanów Zjednoczonych, to grubo się mylicie! Swoją obecność zaznaczyło tu całkiem mocno spore grono kolonizatorów z Francji! A ich kubańską stolicą stało się najelegantsze miasto tego kraju,
Cienfuegos.
Czy rzeczywiście czuć tu Paryż jest kwestią mocno dyskusyjną, ale zdecydowanie miasto ma nieco inny klimat niż reszta kubańskich metropolii. Wystarczy stanąć na środku ryneczku
Parque José Martí i rozejrzeć się dookoła -
Katedra (Cathedral de la Purisma Concepción),
Teatr Tomas Terry, czy, a jakże!,
Łuk Triumfalny, wszystko to dużo mniej przypomina kolonialną architekturę, którą widzieliśmy do tej pory. Więcej tu przepychu, czaru i jakiegoś takiego zadowolenia z siebie.
Gdy więc na samym środku placu natknęliśmy się na wmurowaną w płytę, kamienną 'mapę' okolic z zaznaczonym na środku Cienfuegos, zupełnie nas nie dziwił ten lokalny egocentrym. To w końcu takie francuskie!
Cienfuegos, miasto 100 ogni (to po hiszpańsku oznacza nazwa miasta), od zawsze miało też zagorzałych wielbicieli. Chyba najsłynniejszym z nich był
Benny Moré, ponoć najlepszy i najbardziej kubański z kubańskich muzyków. To właśnie temu miastu zadedykował jedną ze swoich piosenek, Cienfuegos, która potem stała się niekwestionowanym hitem. I rzeczywiście, czuć jakąś taką dumę w spojrzeniu tutejszych mieszkańców, że ma się wrażenie, jakby wszyscy nucili w głowie:
Cienfuegos es la ciudad que màs me gusta a mí (czyli: Cienfuegos to moje ulubione miasto).
I właśnie te słowa widnieją na wielkim napisie wieńczącym
Malecon, czyli nadmorską promenadę w Cienfuegos. Patronuje im sporych rozmiarów, kartonowo-plastikowy Benny z zadowoleniem spoglądający na zatokę.
A nad zatoką, na Maleconie nie ma dziś zbyt wielu osób - upał jest koszmarny i sprawił, że kto może ukrywa się, albo śpi w cieniu. Zaledwie parę osób obserwuje rybackie łódeczki na wodach zatoki, w tym ja. Spaceruję dziś sama (oj, ileż ja się nasłuchałam dziś wesołych zaczepek kubańskich dżentelmenów!), bo mój towarzysz odchorowuje wczorajsze lodowe obżarstwo. Uparłam się, aby dojść do kolejnego miejsca, z którego Cienfuegos jest dumne, do
Punta Gorda.
Jest to dzielnica ulokowana na 3-kilometrowym półwyspie, pełna po-amerykańskich willi, jakby żywcem wyjętych z lat '50 XXw. Gdy jeszcze stanie przed nimi rasowy, wypolerowany cadillac, to ma się wrażenie, że niepostrzeżenie przeniosło się w czasie.
Na przeciwko willi, po drugiej stronie głównej alei, Paseo El Prado jest jeszcze bardzo ekskluzywnie - stoją tu bowiem pięknie odremontowane pałace (dziś przeważnie hotele albo klubu jachtowe)! Wszystkie w mocnych kolorach i pełne zdobień wyglądają jak spełnienie barokowego snu.
A ich niekwestionowanym 'królem' jest
Palacio de Valle u końca półwyspu. Przebogaty w zdobienia, w nieco mauretańskim stylu przyprawia o zawrót głowy! Oszałamiające detale, piękne podłogi i oryginalny styl będą dla jednych definicją eklektyzmu, a dla innych kiczu. Ale naprawdę aż trudno uwierzyć, że po rewolucji ten bogaty kupiecki dom zamieniono w internat!
Dziś jest tu restauracja z (drogimi) drinkami, które można pić na tarasie wpatrując się w zatokę dookoła i eleganckie Cienfuegos u stóp.
Hej, Benny, chyba wiem o czym śpiewałeś!