To jest obiecany wpis o kubańskim pociągu (chociaż jednak nie w roli głównej), dedykowany wielkiemu miłośnikowi kolei,
vlak(owi)!
Trudno powiedzieć, że Kuba koleją stoi i raczej nie jest to najczęściej wybierany środek lokomocji, ale zdecydowanie jest jedno miejsce w tym kraju, gdzie w pociąg wsiąść trzeba. Mowa o malowniczej dolinie plantatorów,
Valle de los Ingenios (czyli
'Dolina Cukrowni').
Miejsce to położone nieopodal Trynidadu, odpowiedzialne jest za dawny dobrobyt tej części kraju. To tutaj w XVIII i XIX w. tętniło cukrowe serce kraju. Od dawna bowiem gospodarka Kuby opierała się na produkcji trzciny cukrowej, a Valle de los Ingenios była idealnym miejscem ku temu. Rozległa dolina wypełniona była plantacjami, młynami cukrowymi, spichlerzami i pięknymi willami lokalnych bogaczy. W szczytowym momencie, białe złoto wytwarzało ponad 50 młynów i 30 000 niewolników!
Żadna sielanka (dla kogo zresztą sielanka, dla tego sielanka) nie może trwać wiecznie, także i tutejsze prosperity zakończyło się nagle i z hukiem - w drugiej poł. XIX w., gdy wybuchły kubańskie wojny o niepodległość. Zniszczenia wojenne nie ominęły doliny, a uciekający z niej niewolnicy dodatkowo wzniecili pożary. Nawet po uspokojeniu się politycznej sytuacji, ten rejon kraju nigdy nie powrócił do poprzedniej świetności. Sytuacji nie poprawiał także i fakt, że w Europie zaczęto produkować na masową skalę cukier z buraków.
Na jakieś 100 lat Trynidad i Valle de los Ingenios pogrążyły się w zapomnieniu.
*
Dziś zobaczymy tu tylko ruiny bogatych willi plantatorów, resztki faktoryjek i pól trzcinowych. Ma się wrażenie, że wszystko naprawdę przeminęło z wiatrem.
Najwięcej z dawnego świata zostało w
Manaca Iznaga: odrestaurowana piękna willa lokalnego bogacza, stragany z sokiem wyciśniętym z trzciny czy wyrabianymi lokalnie bielonymi płótnami, rozmaite prasy do trzciny. Nic jednak nie równa się z wysoką, smukłą wieżą, górującą nad okolicą. Służyła dawniej do nadzorowania niewolników pracujących na plantacjach, stąd jej wysokość (długo była najwyższym budynkiem Kuby). Na jej szczycie wisiał dzwon, który oznajmiał początek i koniec pracy, a także wzywał na poranną, południową i popołudniową modlitwę. Dziś wieżę okupują turyści i każdy chce na nią wejść, co też skwapliwie wykorzystują lokalni operatorzy turystyczni;)
Można pojechać jeszcze trochę dalej, do stacyjki
Guachinango, gdzie wśród pól znajdziemy piękną hacjendę, właśnie
Casa Guachinango, a w nim lokalną restauracyjkę kolejnego mieszkańca-zarządcy tych terenów. Właściciel sam hoduje kury, króliki i inne zwierzaki i przyznam się, że ten posiłek przyrządzony tutaj był pierwszym smacznym obiadem jaki zjedliśmy na Kubie!
*
Wracając do tematu początkowego - dlaczego w ogóle pociąg?
Otóż jeszcze w XIX w., położono tu pierwsze tory kolejowe, łączące plantacje z Trynidadem i portem w Casildzie, tak aby ułatwić transport drogocennego cukru. Z Trynidadu kolej prowadziła dalej do Hawany i reszty kraju, choć to połączenie zostało zdewastowane przez mocny huragan w latach '90 XX w. Torów nigdy nie naprawiono, odcinając ostatecznie kolejowo tę część kraju od reszty Kuby. Na szczęście zabytkowa trasa Trynidad - Valle de los Ingenios została nienaruszona. Nienaruszona do tego stopnia, że dalej jeździ tędy zabytkowa lokomotywa na parę z 1919 r.!
Nie mogliśmy przepuścić takiej gratki i odmówić sobie przejażdżki tym cudem techniki!
I tutaj zaczęły się schody - kolejny raz bowiem przekonaliśmy się, że na Kubie wszystko jest popsute i nie działa, chyba, że opłaca się, żeby nagle zaczęło działać;)
Tak było i tym razem - mieliśmy do tej przejażdżki kilka podejść, ale ilekroć przychodziliśmy we dwójkę pytać się czy tym razem kolejka pojedzie, dowiadywaliśmy się, że niestety jest popsuta i nie wiadomo, kiedy będzie naprawiona. Ale za to nasz rozmówca ma brata/szwagra/wujka taksówkarza, który chętnie nas zawiedzie do Doliny.
Za którymś razem jednak udało nam się trafić na sporą grupę niemieckich turystów, również zainteresowanych przejazdem kolejką. Mieliśmy szczęście, bowiem dla tak dużej grupy opłacało się uruchomić pociąg (mimo, że oficjalnie jeździ on codziennie!), chociaż niestety mniejszy i nowszy (zdaje się, że dieslowy lub elektryczny).
Nasi niemieccy współtowarzysze byli zachwyceni - robili zdjęcia zdezelowanym siedzeniom i szaremu wnętrzu. W nas wagonik nie budził aż takiej ekscytacji, dobrze pamiętaliśmy jeszcze niektóre osobowe składy PKP z dzieciństwa;)
Muszę za to przyznać, że przejazd pociągiem przez tę dolinę, to zdecydowanie najlepsza metoda transportu! Mały skład posuwał się powolnie i majestatycznie przez zielone, pagórkowate tereny i rdzawe, smukłe mostki, zatrzymując się co chwilę, by przepędzić leniwe krowy czy konie pasące się na torach.
Widoki były przecudne, a prędkość wehikułu idealna! Jeśli podróż po Kubie, to tylko tak;)