Baeza to Baetia, starorzymskie
'szczęśliwe miasto'.
I rzeczywiście właśnie takie wrażenie na nas zrobiła. Leniwie rozciągnięta w słońcu, wygrzewająca się złocistymi murami, spokojna i spełniona. Cisza leniwej popołudniowej sjesty aż dźwięczała nam w uszach gdy gubiliśmy się w labiryntach kamiennych ulic i ścian. Idealną harmonię tego jesiennego, ciepłego zatrzymania na pustych ulicach mącił tylko delikatny wiatr, uderzający palmowymi liśćmi w dachówki i latarnie.
Kto wie, może właśnie ta zadowolona cisza stanowiła idealny podkład pod to, aby w pełni, w niczym niezmącony sposób móc docenić cudowną, renesansową architekturę miasteczka? Bo oddalona o 10 km od Úbedy, Baeza ma bardzo podobne do niej dzieje, a jej XVI-wieczny rozkwit czuć tu do teraz. W piękny sposób zresztą ten starodawny styl zrósł się z nowszą tkanką miasta i jakoś teraz Baeza tchnie tym dostojnym, bogatym, ale bardzo żywotnym spokojem.
Trudno wybrać miejsce, gdzie czuć to spełnienie najleoiej - może wtedy, gdy stoi się przed piękną
katedrą Santa María, bardzo symbolicznie wzniesioną na ruinach meczetu? A może wtedy gdy podziwia się cudowny pałac
Palacio de los Marqueses de Jabalquinto, który dziś służy jako siedziba seminarium duchowego?
Chociaż ja chyba najbardziej szczęśliwa czułam się na
Plaza de los Leones, gdy leniwie wpatrywałam się w wodę wesoło bryzgającą z fontanny czterech lwów. Stoją one u stóp pięknej Imilce, żony Hannibala, legendarnej mieszkanki miasta, która po swym trudnym życiu wreszcie tutaj ze spokojem wpatruje się w otaczające ją renesansowe bogate domy.
Andaluzjo, Ty szczęśliwa kraino!