Lwów jest jednym z moich ukochanych miast. Piękny, wciągający i magiczny o każdej porze roku. To czy jestem tu pierwszy czy piąty raz nie ma nigdy znaczenia - zawsze jestem jednakowo zafascynowana.
Tym razem byliśmy tu na krótko. Dotarliśmy starym i sprawdzonym sposobem - wczesny wyjazd z Krakowa pociągiem, busik z Przemyśla do Medyki (tym razem mieliśmy promocję, bilet kosztował tylko 1 zł, aczkolwiek trzeba było uważać, bo Pan kierowca nie wydawał reszty - 'a czy ksiądz wydaje resztę?'), przejście granicy na piechotę z miłą niespodzianką - zlikwidowano odwieczne kartki z danymi zameldowania przy przekraczaniu ukraińskiej granicy, marszrutka do Lwowa na dworzec - to tylko 60 km;) Jedno (dłuższe) przedpołudnie i jest się na miejscu.
Kilka krótkich godzin, które mieliśmy spędziliśmy na kupnie biletów w dalszą drogę, obiedzie w ukochanej Pyzatej Chacie (ku naszej uciesze otworzono nową bliżej centrum, przy prospekcie Szewczenki, dawnej ulicy Akademickiej) i spacerze po mieście. Niestety musieliśmy zdecydować się tylko na część miasta i wybór padł na kwartał ormiański. Znajduje się on po północnej stronie Rynku w obrębie ulic Krakowskiej, Łesi Ukrainki (dawnej Skarbkowskiej) i Drukarskiej. Wjeżdżało się tu przez dawną Bramę Krakowską, która już nie istnieje.
Ormianie, utalentowany naród kupiecki, mieli wielki wkład w rozwój Lwowa. Pierwsi z nich opuścili swoją ojczyznę w wyniku najazdu Turków Seldżuckich i prześladowań. Poprzez Krym i Ruś wędrowali głównie do wschodniej i centralnej Europy. Ich skupiska można było spotkać więc we wszystkich miastach dawnej Rzeczpospolitej. Ormianie zajmowali się handlem i pośrednictwem handlowym z krajami na wschodzie. Początkowo, jako jedni z nielicznych prowadzili handel towarami orientalnymi. Szybko rozwinęło się potem i ormiańskie rzemiosło - złotnictwo, zdobnictwo, garbarstwo, produkcja dywanów i, wydawałoby się typowo polskich, pasów kontuszowych!
Nie bez powodu zaczęto Ormian nazywać 'Żydami wschodu'.
Prężny i zaradny naród szybko zaczął być doceniany przez polskich władców. Znany z tolerancji religijnej Kazimierz Wielki nadał im szereg przywilejów handlowych i samorządowych, a kościół ormiański we Lwowie podniesiony został do rangi katedry.
Lwów stał się nieformalną stolicą Ormian w Rzeczpospolitej. Istniały tu ormiańskie szkoły (powszechne, gimnazja i szkoły średnie), kształcono ormiańskich duchownych, a na lwowskim uniwersytecie funkcjonował lektorat tego języka. Majętni Ormianie założyli także swój bank oraz organizowali liczne ormiańskie bale charytatywne. Ich kultura kwitła.
Inteligentni i pacyfistyczni Ormianie szybko się asymilowali. Wielu z nich nosiło polskie tytuły szlacheckie, żeniło się z Polkami - Ormianie jako chrześcijanie (Armenia to pierwszy kraj, który oficjalnie przyjął chrześcijaństwo) o wiele cieplej byli przyjmowani jako sąsiedzi niż Żydzi. Co prawda kościół ormiański był niezależny od Rzymu, w późniejszych latach (1630 r.) jednak Ormianie na ziemiach Polski zawarli unię z Rzymem i stali się katolikami obrządku ormiańskiego. Przyczyniło się to rzecz jasna do jeszcze szybszej ich polonizacji.
Często więc zdarzało się, że czołowi działacze ormiańscy byli także polskimi patriotami. W naszej historii zasłużyło się wielu ormiańskich arcybiskupów (ormiańska archidiecezja lwowska zajmowała tereny nie tylko polsko-litewskie, ale także Mołdawię i Wołoszczyznę oraz Krym!), m.in. Józef Teodorowicz, ostatni arcybiskup lwowski Dionizy Kajetanowicz, aktywnie ratujący Żydów (któremu ZSRR dało wybór: albo zerwanie z Rzymem albo więzienie. Biskup zmarł więc męczeńską śmiercią w łagrze w 1954 r.) czy uwielbiany przez Lwowian Izaak Mikołaj Isakowicz 'Złotousty'.
Jego pomnik możemy oglądać w najważniejszym, osnutym mgiełką zapomnienia i tajemniczości zabytku kwartału ormiańskiego - katedrze ormiańskiej pw. Wniebowzięcia NMP. Do tej przepięknej świątyni nie tak łatwo się dostać - wejście ukryte jest między budynkami ulicy Krakowskiej i prowadzi przez zaniedbany korytarzyk obok ormiańskich płyt nagrobnych. Katedra niestety w czasach ZSRR podzieliła smutny los kościołów - została zamieniona w magazyn obrazów i na długie lata zamknięta. Dopiero u progu XXI wieku udało się ją odzyskać i przywrócić do pierwotnej funkcji (nie bez znaczenia była zbiegająca się z tymi wydarzeniami wizyta papieża Jana Pawła II we Lwowie). Prace renowacyjne trwają do tej pory.
Samo wnętrze katedry robi olbrzymie wrażenie. Z mrocznej, niemal pozbawionej światła, niewielkiej nawy (XVII wiek) ozdobionej ormiańskimi chaczkarami przechodzimy do rozświetlonej, o wiele starszej (XIV w.) części składającej się z prezbiterium, transeptu i absydy, wybudowanej w stylu wschodnio-ormiańskim. Światło zapewniają okienka w pięknej kopule zdobionej cudowną mozaiką wg projektu Mehoffera.
(jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć inne przykłady tej architektury, zapraszam do obejrzenia zdjęć z zeszłorocznego tripu na Kaukaz;)).
To, co robi jednak największe wrażenie we wnętrzu katedry to freski. Przepiękne, delikatne z początków XX w. (w starszej części katedry gdzieniegdzie zachowały się też freski z XV i XVI wieku). Są dziełem młodego wówczas lwowskiego malarza, Jana Henryka Rosena. Można (i trzeba) się nimi zachwycić, ale zatrzymać na dłużej trzeba się przed jednym z nich - 'Pogrzeb św. Odilona' to dla mnie jeden z najpiękniejszych i najbardziej wymownych fresków, jakie widziałam. Interpretować można go na wiele sposobów - mówi się o metaforze przemijania czasu, o osądzaniu przez teraźniejszość, o odczuwaniu współistnienia ze zmarłymi, o odniesieniu do święta, jakie ustanowił św. Odilon (chodzi właśnie o Wszystkich Świętych i Zaduszki). Wzrok mnicha spoglądającego wprost na oglądającego czy delikatne linie towarzyszących mu duchów są przejmujące. Stałam przed tym freskiem nie wiem czy piąty czy dwudziesty raz i wciąż nie mogłam oderwać od niego oczu. Jeśli kiedyś będziecie we Lwowie, nie zapomnijcie tam stanąć!
Po wyjściu z katedry przeszliśmy się ulicą Ormiańską (po ukr. Wirmeńską), dawną osią dzielnicy. Można zajrzeć stamtąd na dziedziniec katedry z XV-stowiecznymi krużgankami i nagrobkami ormiańskimi oraz przejść do Zaułka Ormiańskiego, czyli dziedzińca wschodniego katedry z masywną, XVI-stowieczną wieżą-dzwonnicą. Oglądając katedrę od tej strony można doskonale dostrzec różnorodne style architektoniczne pochodzące z czasów różnych przebudów, które składają się na magiczną całość budowli.
Do katedry przylegają: pałac arcybiskupów ormiańskich oraz niewielki klasztor benedyktynek ormiańskich, gdzie siostry prowadziły pensję dla dziewcząt słynącą z wysokiego poziomu nauczania. Kawałek dalej pod numerem 23 znajduje się secesyjna kamienica (niedawno odnowiona) Czterech Pór roku, a na samym końcu ulicy znajdziemy mały zaułek - dawny pasaż prowadzący do kościoła Dominikanów. Dziś został on zaadaptowany na potrzeby jednej z najprężniejszych galerii miasta - Galerii Dzyga.
Przy ulicy Wirmeńskiej znajduje się jeszcze jeden niezwykle ważny punkt mapy Lwowa. Właściwie, podczas każdych odwiedzin we Lwowie dla nas najważniejszy;) Chodzi o 'Wirmenkę', małą, nieco socrealistyczną w stylu, ormiańską kawiarnię, gdzie za niewielką cenę można napić się wspaniałej ormiańskiej kawy jaką pamiętamy sprzed roku - gęstej, słodkiej i mocnej. Proces jej parzenia na dziwnej maszynce z piaskiem zakrawa o magię, a wszystko to jeszcze ulepszają niezmienne świetne ciasta.
Do Lwowa mogę wracać w nieskończoność!