Jeszcze tego samego dnia przed południem byliśmy w legendarnym mieście Dalmacji, a drugiej metropolii kraju, Splicie. Spora w tym zasługa podmiejskiego autobusu, który łączy pobliskie miasta Trogir i Split (ok. 10 zł).
Po krótkim zgubieniu się na trasie dworzec autobusowy - Stare Miasto i zahaczeniu o przechowalnię bagażu, byliśmy na miejscu.
I bardzo dobrze, bo będąc w Chorwacji, Splitu nie można ominąć. To miasto legenda. Osada istniała tu już w czasach starożytnych, przyćmiona nieco przez pobliską prężną Salonę (dziś przedmieścia miasta). Chwały nadał tutejszemu miejscu chyba najsłynniejszy obywatel tego miasta - cesarz Dioklecjan. Pochodził z prostej dalmatyńskiej rodziny, miał to szczęście jednak, że został adoptowany przez cezara i stał się następcą. Nie wiadomo czy wiedziony bardziej sentymentem do tego miejsca czy względami praktycznymi - mieszczą się tu lecznicze źródła siarkowe, a samo miasto podobno jest najcieplejszym miastem Chorwacji (zwane 'miastem słońca'), wybudował tu potężny pałac (rok 295), gdzie przeniósł się na cesarską emeryturę.
Cesarstwo minęło, ale sam pałac stał dalej. Krótko po upadku imperium stał się schronieniem (wszak był połączeniem fortecy i rezydencji) dla uciekających przed barbarzyńcami (a naszymi praprzodkami-Słowianami;)) z pobliskiej Salony. Uciekinierzy znaleźli schronienie w pałacowych murach. Wkrótce zaczął się też proces 'pożyczania' kamieni, z których był zbudowany na tworzywo do konstrukcji nowych domów. I tak rok po roku, pałac wrastał w tworzące się miasto, a miasto wrastało w pałac.
I tak w czasach nowożytnych mamy tu niezwykłe świadectwo ciągłości kultury i historii. Najludniejszy pałac świata, dający miejsce, cień i bezpieczeństwo tysiącom ludzi ze wszystkich klas społecznych.
Ale od początku.
Pierwsze miejsce, do którego się tu dochodzi to nadmorski deptak niczym nieustępującym tym, które pamiętam z Nicei czy Rimini. Podobnie jak w Trogirze pełno tu białego kamienia (tego samego, z którego zbudowany jest waszyngtoński Biały Dom zresztą). Już tutaj widać w architekturze bardzo charakterystyczne dla starówki Splitu elementy dawnego pałacu Dioklecjana mniej lub bardziej subtelnie 'wkomponowane' w zabudowę miasta. Pałac zresztą wyraźnie się odcina od pozostałej starówki, zajmując mniej więcej połowę (jest ogromny - 215 m długości i 181 m szerokości, czyli jakiegoś 39 tys. m kwadratowych!). Od niego też zaczęliśmy, aby oddać cesarzowi co cesarskie;)
Pałac można zwiedzać na różne sposoby - włócząc się uliczkami, które niegdyś były korytarzami kolosalnego pałacu lub skupiając się na najważniejszych jego elementach. My zaczęliśmy od bram. Pałac miał ich cztery: złotą, srebrną, żelazną i brązową, po jednej z każdej strony, wykonanej z innego materiału (adekwatnego do nazwy). Szybko doszliśmy do centralnego punktu czyli perystylu, czyli miejsca przeznaczonego do publicznych cesarskich wystąpień. Blisko stąd do prywatnych cesarskich pomieszczeń (zajmowały południe pałacu), tak więc gdy cezar chciał coś publicznie przekazać nie miał daleko. Dziś obywają się tu niekiedy koncerty, a mieszkańcy najbliżej położonych kamienic otrzymują z tego tytułu rekompensaty pieniężne od miasta;) Tuż obok znajduje się dawne mauzoleum cesarza, przerobione w późniejszych czasach na naczelną katedrę miasta pod wezwaniem św. Dujama (wbrew temu co było w przewodniku, wstęp był za darmo). Ku ironii losu, miejsce spoczynku największego dręczyciela chrześcijan wśród rzymskich cesarzy stało się miejscem kultu świętego, który zginął za przyczyną Dioklecjana. Biorąc pod uwagę jedynie wiek budynku, jest to najstarsza katedra na świecie;) Warto tu przyjść.
Nad perystylem góruje balkon, gdzie w dawnych czasach oddawano cesarzowi boską cześć. Stanowił od przednią cześć niezachowanych do dziś górnych cesarskich apartamentów. Zostały one splądrowane dawno, dawno temu, jednak w przeciwieństwie do górnych, dolne zachowały się w całkiem dobrym stanie. Są one dostępne dla zwiedzających (za niewielką opłatą). Warto zrobić sobie taką trasę, zwłaszcza, że każde z pomieszczeń się dobrze opisane (również po polsku) i pozwala to dobrze zorientować się w życiu dawnego pałacu.
Nad placem góruje wysoka, niemal koronkowa dzwonnica o 61 m. wysokości. Na początku XX wieku została prawie całkiem rozebrana i złożona dokładnie jeszcze raz - była w tak złym stanie, że groziła zawaleniem. Dziś można wejść na jej szczyt.
Po rozejrzeniu się po okolicach centralnego perystylu, ruszyliśmy w plątaninę pałacowych uliczek. Jest to miasto zdecydowanie bardziej zamieszkałe przez normalnych Chorwatów niż Trogir. Wciąż jednak zdecydowanie dominują tu usługi turystyczne;)
Minęliśmy dawną świątynię Jowisza, zmienioną później, o ironio, w chrześcijańskie baptysterium, dwa małe kościółki, św. Filipa Neri (rok 1753) i św. Roka (1516), XVII-wieczny pałac Cindro stojący tuż przy żelaznej bramie (dziś już prawie niewidocznej, tak dobrze stopionej z miastem).
Za żelazną bramą znajduje się późniejsze, handlowe centrum Splitu (już poza pałacem), Narodni Trg. Zibaczymy tu ciekawy zegar słoneczny i miejski, gotycki ratusz (dziś Muzeum Etnograficzne) oraz pałace Karepić i Cambij.
Za złotą bramę (czyli na północy) znajduje się z kolei potężna rzeźba (nam nie przypadła do gustu) Grgura Ninskiego, biskupa kościoła słowiańskiego, propagatora tutejszej kultury. Dotknięcie lewego palucha u nogi podobno gwarantuje powrót w to miejsce.
W pobliżu są ruiny dwóch kolejnych kościółków, św. Eufemii (XI w.) i św. Arnira (1445 r.).
Przeszliśmy się też jeszcze bardziej na zachód, na ul. Marmontowa i dawny rybny market.
Mieszkańcy tego miejsca uchodzą za najbardziej urodziwych w całej Chorwacji (dla równowagi, mają renomę fatalnych kierowców). Tak samo, trzeba przyznać, Split ma wyjątkowo wiele uroku, a słowiański temperament fantastycznie miesza się tu z rzymskim dziedzictwem.